(* Jest to ostatni wykład pastora Buscha, wygłoszony 19 czerwca 1966 roku w Sassnitz (Rugia). Gdy 20 czerwca 1966 roku wracał ze swojej służby ewangelizacyjnej, Bóg zabrał go do siebie.)
Temat, jakim się zajmujemy, nosi tytuł: “Co może nam dać życie z Bogiem?”. Moglibyśmy również spytać: “Czy opłaci się być chrześcijaninem?”. Odpowiadając, muszę przede wszystkim zacytować tu słowa z Listu do Efezjan: “Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa, który nas ubłogosławił w Chrystusie wszelkim duchowym błogosławieństwem”. Te słowa Biblii mówią w cudowny sposób o bogactwie błogosławieństwa spływającego na chrześcijan dzięki Jezusowi. Zanim jednak przystąpię do właściwego tematu, muszę najpierw wyjaśnić kilka zagadnień wstępnych.
Po pierwsze, chcę powiedzieć, że:
1. ŻYCIE Z BOGIEM NIE JEST UROJENIEM!
Tak, życie z Bogiem nie jest fantazją, nie jest urojeniem. To właśnie chcę wam uświadomić. Pastorowi w wielkim mieście zdarza się wiele interesujących spotkań. Niedawno właśnie spotykam młodego człowieka i mówię mu: “Człowieku, co mógłbyś zrobić, gdyby twoje życie należało do Boga!”. “Panie pastorze, niech pan nie buja w obłokach!” Znacie to wyrażenie? Chciał przez to powiedzieć, że mam chodzić po ziemi i trzeźwo myśleć. I dodał: “Przecież Boga wcale nie ma!”. A ja na to: “A to ci nowina! Jeszcze o tym nie słyszałem!”. I wtedy on mi zrobił wykład: “Niech pan słucha. Dawniej ludzie czuli się bezsilni wobec żywiołów i wymyślali sobie jakieś potężne moce, które miały im pomagać. Mieli Allaha, Boga, Jehowę, Buddę i bo ja wiem kogo tam jeszcze. Ale teraz okazało się, że to wszystko były urojenia, bo niebo jest zupełnie puste”. Było to piękne przemówienie. Kiedy młody człowiek skończył, odpowiedziałem: “Mój kochany, ty przecież nie znasz Jezusa!”. “Jezus? – zastanowił się chwilę – Jezus… – to też jeden z tych założycieli religii”. “O, nie! – odrzekłem – Niewypał! Omyłka w druku, mój drogi! Opowiem ci, kim jest Jezus. Odkąd Go znam, wiem dopiero, że Bóg żyje. Bez Jezusa nic byśmy o Bogu nie wiedzieli”. I odpowiedziałem mu, kim jest Jezus.
Kim On jest? Wytłumaczę wam za pomocą przykładu.
Widzicie, ja wiele przeszedłem w życiu. Wielokrotnie przebywałem w więzieniu, nie za kradzież srebrnych łyżek, ale za moją wiarę. W Trzeciej Rzeszy tacy duszpasterze młodzieży, jak ja, nie byli lubiani, i zamykano mnie w najgorszych więzieniach. Raz siedziałem w szczególnie paskudnym miejscu. Cały budynek był z betonu, a ściany miał tak cienkie, że słyszało się, gdy piętro niżej ktoś kaszlał albo o trzy piętra wyżej ktoś wypadł z łóżka. Siedziałem w ciasnej dziurze i pewnego dnia usłyszałem, że do sąsiedniej celi wprowadzają nowego, również więźnia Gestapo. Musiał być w głębokiej depresji, bo w nocy słyszałem przez cienką ścianę jego płacz. Słyszałem, jak przewraca się z boku na bok na swojej pryczy i tłumi szloch. Strasznie jest słuchać, gdy płacze mężczyzna. W dzień nie wolno było leżeć na pryczy i słyszałem jak miota się w swojej ciasnej celi – dwa i pół kroku tam, dwa i pół z powrotem. Jak dzikie zwierzę w klatce. Chwilami jęczał głucho. A w mojej celi panował pokój Boży, bo – wiecie? – do mojej celi przyszedł Jezus! Słysząc, jak ten mężczyzna rozpacza, pomyślałem, że muszę się do niego dostać, muszę z nim porozmawiać. Ostatecznie byłem duszpasterzem. Zawołałem strażnika i powiedziałem: “Niech pan posłucha! Tu obok jest mężczyzna, który odchodzi od zmysłów z rozpaczy. Jestem pastorem. Niech pan mnie do niego zaprowadzi, chciałbym z nim porozmawiać”. Strażnik odpowiedział, że zapyta, czy można. Po godzinie wrócił: “Zabronione!”. I tak nigdy nie zobaczyłem tego człowieka z sąsiedniej celi, chociaż był ode mnie na odległość ręki. Nie wiem, jak wyglądał, czy był stary, czy młody. Czułem tylko jego rozpacz. Możecie to sobie wyobrazić? Stałem nieraz przed ścianą i myślałem: gdybym mógł ją zburzyć i dostać się do tego człowieka! Ale nie mógłbym jej zburzyć, choćbym walił w nią z całej siły.
A teraz uważajcie dobrze! W takiej samej sytuacji, w jakiej ja byłem wtedy, znajduje się żywy Bóg, Stwórca nieba i ziemi. Jesteśmy zamknięci w widzialnym, trójwymiarowym świecie. Bóg jest tuż obok. W Biblii czytamy: “Ogarniasz mnie, z tyłu i z przodu…” Bóg jest od nas oddalony o szerokość dłoni, ale między Nim a nami znajduje się mur oddzielający nas od innego wymiaru. Do ucha Bożego dochodzi lament wznoszony przez mieszkańców ziemi. Słyszy przekleństwa rozgoryczonych, płacz samotnych, szloch stojących nad grobami, westchnienia pokrzywdzonych. Wszystko to przenika do serca Bożego, tak jak do mnie przenikała przez ścianę rozpacz mężczyzny z sąsiedniej celi. I pomyśleć tylko: Bóg mógł zrobić to, czego ja nie mogłem! Pewnego dnia Bóg rozbił mur dzielący Go od nas i pojawił się w naszym widzialnym świecie w Synu swoim, Jezusie! Zrozumcie, że w Jezusie, Synu Bożym, Bóg przyszedł do nas, w ten cały brud i nędzę tego świata! Odkąd poznałem Jezusa wiem, że Bóg żyje. I zawsze mówię, że od chwili przyjścia Jezusa bezbożność jest tylko wynikiem ignorancji.
Muszę wam teraz opowiedzieć o tym Jezusie. W ogóle wygłaszając odczyty, najchętniej opowiadałbym wyłącznie historie o Jezusie, tylko że wtedy wieczory byłyby za krótkie, aby zmieścić w nich ten cały ogromny i wspaniały materiał! A więc krótko: Jezus urodził się w Betlejem, dorósł i stał się mężczyzną. Zewnętrznie nie miał żadnych oznak świadczących o pełnej chwały Boskości, a jednak przyciągał do siebie ludzi. Czuli, że emanuje z Niego miłość i łaska Boża. Ziemia kanaanejska, w której Jezus żył jako członek ludu izraelskiego, znajdowała się pod okupacją obcych wojsk, a mianowicie wojsk rzymskich. W mieście Kafarnaum miejscowym komendantem był setnik rzymski. Rzymianie wierzyli na ogół w wielu bogów, ale tak naprawdę nie wierzyli w żadnego. No i temu setnikowi w Kafarnaum zachorował ulubiony sługa. Setnik sprowadził lekarzy, ale żaden nie umiał nic pomóc. Setnik zrozumiał, że sługa musi umrzeć. I wtedy przypomniało mu się to, co słyszał o Jezusie: “Czy On mógłby pomóc? Pójdę do Niego!”. I ten niewierzący mąż, poganin, udaje się w drogę, staje przed Jezusem i prosi: Panie Jezus, mój sługa jest bardzo chory. Czy nie mógłbyś go uzdrowić? A Jezus odpowiedział: “Przyjdę i uzdrowię go”. Ale setnik uważał, że Jezus wcale nie musi do niego przychodzić. Rozkazy jego, setnika, wykonywane są natychmiast, więc Jezus też musi powiedzieć tylko jedno słowo, a sługa będzie uzdrowiony. Innymi słowy, ten rzymski setnik, ten poganin, wyznał: “Dla Ciebie możliwe jest to, co nie-możliwe! Ty jesteś Bogiem!”. Wtedy Jezus odwrócił się do tych, którzy szli za nim i powiedział: “Zaprawdę powiadam wam, u nikogo w Izraelu tak wielkiej wiary nie znalazłem”. To znaczy: takiej wiary, jaką ma ten ateista, nie znalazłem w całym Kościele. Rozumiecie – ten pogański setnik pojął, że w tym Jezusie przyszedł do nas Bóg!
Musicie poznać wszystkie historie o Jezusie! Proszę was i zaklinam: sprawcie sobie Nowy Testament! Przeczytajcie Ewangelię św. Jana, a potem inne Ewangelie, a potem wszystko do końca. Są tam cudowne historie o Jezusie. W żadnym piśmie ilustrowanym nie ma tak pięknych opowiadań jak te, które są w Nowym Testamencie. Jezus, Syn Boży, nie przyszedł jednak na świat tylko po to, aby uzdrowić jakiegoś sługę i udowodnić, tym samym objawić istnienie Boga. On chciał czegoś więcej. On przyszedł po to, by ludzie mieli pokój z Bogiem.
Między Bogiem a nami znajduje się nie tylko mur oddzielający nas od innego wymiaru. Między Bogiem a wami, między Bogiem a mną stoi jeszcze zupełnie inny mur. Jest to mur naszej winy. Czy zdarzyło się wam skłamać? Tak? Tym samym dołożyliście jeden kamień do tego muru. Czy były w waszym życiu dni bez Boga, bez modlitwy? Tak? Następne kamienie! Nieczystość, zdrady małżeńskie, kradzież, profanacja niedzieli i tysiące drobniejszych spraw, każde przekroczenie przykazań dokłada kamienie do muru. Wszyscy budowaliśmy ten mur, który dzieli ludzi od Boga. A Bóg jest świętym Bogiem i ze śmiertelną powagą traktuje każdy grzech. Gdy mówię: “Bóg” – natychmiast staje przede mną zagadnienie mojego grzechu i winy. Zagadnienie to musi zostać rozwiązane. Znam ludzi, którzy są przekonani, że Bóg ogromnie się cieszy, ponieważ oni jeszcze w Niego wierzą! Na miłość Boską, przecież to nie wystarcza! Diabeł również “wierzy w Boga”. Ten już na pewno nie jest ateistą! Wie bardzo dobrze, że Bóg żyje. Ale nie ma pokoju z Bogiem. Pokój z Bogiem można mieć dopiero wtedy, gdy usunie się mur grzechu i winy między Bogiem a człowiekiem. I po to przyszedł Jezus. On zburzył ten mur. Po to pozwolił, by Go ukrzyżowano. Wiedział bowiem, że z wyroku świętego Boga ktoś musi ponieść karę za grzechy – On albo ludzie. Rozumiecie – Wilhelm Busch albo Jezus! I On, niewinny Syn żywego Boga, Jezus Chrystus, poniósł karę za mnie! I za was.
Teraz chciałbym, abyście wyobrazili sobie Pana Jezusa na krzyżu. Dla mnie jest to wyobrażenie najdroższe na świecie. Oto wisi Ten, przez którego Bóg zburzył mur i wkroczył w nędzę i niedolę tego świata. Oto wisi Ten, o którym w Biblii powiedziano, że Bóg “tego, który nie znał grzechu za nas grzechem uczyni”. Oto wisi Ten, który poniósł na swoich ramionach cały ciężar winy – naszej winy! Oto wisi Ten, który władny jest uczynić to, czego nikt z nas nie może: usuwa mur, zbudowany z kamieni naszych grzechów. Musicie to sami przeczytać w Biblii. Na krzyżu urzeczywistniło się, że “pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa”.
Spróbuję to objaśnić w inny jeszcze sposób. Mam w Szwajcarii serdecznego przyjaciela, z którym odbyłem wiele wspaniałych podróży. Oczywiście, po drodze musieliśmy gdzieś zjeść obiad, no a potem trzeba było zapłacić rachunek. Musiał to zrobić jeden z nas, ten, który miał właśnie zasobniejszą kieszeń. Naturalnie mogłem też powiedzieć: “Hans, zapłać dziś za mnie!”. Rozumiecie jednak, że ktoś musiał zapłacić. Zawsze ktoś musi zapłacić. Za naszą winę przed Bogiem, za wszystkie nasze grzechy i wykroczenia ktoś musi zapłacić. Albo wierzycie w Jezusa, wierzycie, że On za was zapłacił – albo kiedyś będziecie musieli zapłacić sami! Za każdą bowiem winę trzeba zapłacić. I, widzicie, dlatego Jezus jest dla mnie tak ważny. Trzymam się Go mocno, bo On za mnie zapłacił. Ten Jezus nie pozostał jednak w państwie umarłych. Nie! I to jest cudowne!
W trzy dni po śmierci Jezusa pewien mąż imieniem Tomasz zastanawiał się głęboko nad tym, jak to właściwie jest z Jezusem: “On nie żyje. Sam widziałem jak kładli Go do skalnego grobu, który przywalili wielkim głazem. Czy Jezus był, czy nie był Synem Bożym?”. A kiedy tak rozmyślał, nadbiegli jego przyjaciele, wołając: “On żyje! Człowieku, czemu się smucisz? On żyje!”. “Kto żyje?” “Je-zus!” “To niemożliwe!” “A jednak! Widzieliśmy pusty grób, możemy na to przysiąc! A potem – On się nam ukazał!” “Czy to możliwe, – pomyślał Tomasz – żeby ktoś powstał z martwych? Jeżeli to prawda, to On jest naprawdę Synem Bożym. Bóg przyznał się do Niego”. Ale Tomasz był sceptykiem: “Tyle razy dałem się już w życiu nabrać. Nie uwierzę w nic, czego nie ujrzę na własne oczy”. Rozmawiałem kiedyś w podróży z konduktorką. Opowiadałem jej o Jezusie i Ona mi powiedziała: “Wierzę tylko w to, co zobaczę na własne oczy”. Tak samo myślał Tomasz i powiedział innym uczniom Jezusa: “Jeśli nie ujrzę na rękach jego znaku gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej w bok jego, nie uwierzę”. Uczniowie mogli przekonywać go do upadłego – jak ja was tu, w Sassnitz, – a Tomasz uparcie powtarzał: “Nie uwierzę!”. W osiem dni później znowu siedzieli wszyscy razem, gdy nagle ukazał się Jezus: “Pokój wam!”. A zwracając się do Tomasza powiedział: “Daj tu palec swój i oglądaj ręce moje, i daj tu rękę swoją, i włóż w bok mój, a nie bądź bez wiary, lecz wierz”. I wtedy biedny, miotany wątpliwościami niedowiarek upadł na kolana i zawołał: “Pan mój i Bóg mój!”.
Teraz rozumiecie, dlaczego mówię, że życie z Bogiem nie jest iluzją, nie jest urojeniem. Bóg nie jest wielką niewiadomą: gdzieś zapewne jest, ale jaki jest, tego nikt nie wie. Nie! Przekonanie, że istnieje życie z Bogiem, opiera się na tym, iż Syn Boży przyszedł, umarł za mnie i zmartwychwstał. Dlatego wiem teraz, jaki jest Bóg. To było pierwsze zagadnienie, które musiałem wyjaśnić przed przystąpieniem do właściwego tematu: “Co może nam dać życie z Bogiem?”. Życie z Bogiem nie jest iluzją, nie jest urojeniem.
A teraz muszę odpowiedzieć na drugie pytanie wstępne, a mianowicie:
2. JAK DOCHODZI SIĘ DO ŻYCIA Z BOGIEM?
Jakże często ludzie mi mówią: “Panie pastorze, pan jest szczęśliwym człowiekiem. Ma pan coś, czego ja nie mam”. Odpowiadam na to: “Niechże pan nie gada głupstw! Może pan to mieć również. Jezus przyszedł także dla pana”. I wtedy słyszę pytanie: “Tak, ale jak dochodzi się do życia z Bogiem?”. Biblia odpowiada na to jednym krótkim zdaniem: “Uwierz w Pana Jezusa…”. Gdybym mógł doprowadzić was do tej wiary! Najpierw jednak musimy sobie wyjaśnić, co to właściwie znaczy: “wierzyć”. Niektórzy ludzie mają o tym zupełnie błędne wyobrażenie. Dwie osoby czekają na kogoś. Jedna patrzy na zegarek i mówi: “Jest dokładnie dziesięć minut po siódmej”. A druga dodaje: “Chcę wierzyć, że on jednak przyjdzie”. Jest to więc “wiara” połączona z niepewnością, prawda? A co oznacza “wierzyć”, gdy Biblia mówi: “Uwierz w Pana Jezusa”? Wytłumaczę wam to na przykładzie własnego przeżycia.
Miałem kiedyś odczyty w stolicy Norwegii, w Oslo. Chciałem odlecieć z powrotem w sobotę rano, bo następnego dnia miałem przemawiać na wielkim zgromadzeniu w Wuppertalu. Podróż zaczęła się fatalnie, bo maszyna miała godzinę opóźnienia z powodu mgły. Wreszcie odlecieliśmy w kierunku Kopenhagi, gdzie mieliśmy się przesiąść. Dolatujemy nad Kopenhagę, a tu nagle pilot zawraca i leci w kierunku Szwecji. Przez głośniki dowiadujemy się, że na lotnisku w Kopenhadze panuje mgła uniemożliwiająca lądowanie i wobec tego lecimy do Malmo. Za skarby świata nie chciałem lecieć do Malmo! Nie miałem nic do roboty w Malmo. Chciałem lecieć do Düsseldorfu, bo przecież miałem przemawiać w Wuppertalu. W końcu jednak wylądowaliśmy w Malmo. Patrzymy – a tam całe lotnisko pełne ludzi i ciągle jeszcze lądują nowe samoloty. Okazało się, że na przestrzeni wielu kilometrów tylko Malmo było wolne od mgły, więc tu kiero-wano wszystkie maszyny. Lotnisko było małe i w poczekalni wszystkie miejsca były zajęte. Podczas drogi zaprzyjaźniłem się z kupcem z Austrii i teraz rozważaliśmy – co robić? Możliwe, że będzie trzeba stać tu aż do rana i nogi wrosną nam w ziemię. Naokoło ludzie narzekali, klęli i zarzucali personel pytaniami, jak zwykle w takih sytuacjach bywa. I nagle w głośnikach rozległ się głos: “Odlot czte-rosilnikowego samolotu na południe. Miejsce lądowania nieznane: Hamburg, Düsseldorf albo Frankfurt. Kto chce lecieć na południe, proszę wsiadać”. Sprawa wyglądała nader niepewnie. Jakaś kobieta obok nas zaczęła krzyczeć: “Ja nie wsiądę! Ja się boję!”. Powiedziałem: “Kochana pani, przecież wcale nie musi pani wsiadać. Może pani spokojnie tu zostać”. Mój Austriak zauważył: “No… taki lot we mgle… I w dodatku nie wiadomo gdzie się wyląduje!”. Stoję tak między krzyczącą kobietą a wahającym się Austriakiem i też pełen jestem wątpliwości. I nagle zauważyłem przechodzącego pilota w błękitnym mundurze. Twarz jego miała wyraz ogromnej powagi i koncentracji. Widziało się, że świadom jest odpowiedzialności, jaka na nim spoczywa. Nie traktował sprawy lekko. Powiedziałem do swego austriackiego przyjaciela: “Człowieku, temu pilotowi można zaufać! Wsiadajmy! To nie jest jakiś lekkoduch!”. I wsiedliśmy. Od chwili, gdy obydwie moje nogi opuściły ląd stały i znalazły się w samolocie, a drzwi zostały zamknięte, byłem całkowicie zdany na człowieka przy sterach. Miałem do niego zaufanie. Powierzyłem mu swoje życie. Wylądowaliśmy we Frankfurcie i upłynęła cała noc, za-nim znalazłem się w domu. Dobrnąłem jednak do celu! Wierzyć, to znaczy powierzyć siebie komuś.
Jak możesz dojść do życia z Bogiem? – “Uwierz w Pana Jezusa”. Pójdź za Nim. Widzicie, gdy wsiadaliśmy do samolotu, miałem wrażenie, że mój Austriak chętnie jedną nogą zostałby na ziemi. Ale to było niemożliwe. Mógł albo zostać, albo całego siebie powierzyć pilotowi. I tak jest z Jezusem. Nie możecie jedną nogą stać na ziemi i żyć bez Jezusa, a drugą kroczyć za Nim. Tak się nie da zrobić. Wie-rzyć w Jezusa Chrystusa i żyć z Bogiem można tylko wtedy, gdy człowiek zdecyduje się na całkowite ryzyko, gdy powie: “O, Panie, jako zechcesz sam tak rządź moimi losy, do Ciebie tylko ufność mam…”
A teraz pytam was: Komu można zaufać tak, jak Synowi Bożemu? Żaden człowiek na świecie nie zrobił dla mnie tyle, co On. On umiłował mnie tak, że za mnie umarł. Umarł też za was. Tak nikt nas nigdy nie kochał. A potem Jezus powstał z martwych. Miałbym nie powierzyć mojego życia Temu, który zmartwychwstał? Jesteśmy głupcami, jeśli tego nie czynimy! A w tej samej chwili, w której od-daję swoje życie Jezusowi, zaczynam żyć z Bogiem. Jest taka piękna pieśń, którą bardzo lubię: “O, Zbawicielu, Panie mój, do Ciebie całym sercem lgnę, za Tobą w życia pójdę bój i krzyż cierpliwie dźwigać chcę. Na mą Golgotę pójdę rad, cierpienia znosić chcę bez skarg, bo wiem, że gdy porzucę świat, Ty zdejmiesz ciężki krzyż z mych bark”. Ach, gdybyście tak zechcieli powiedzieć!
Tak, po wytłumaczeniu tych spraw muszę jeszcze dodać uzupełnienie. Jeżeli oddacie swoje życie Jezusowi i będziecie chcieli pójść za Nim, jeżeli zechcecie Mu się powierzyć – powiedzcie Mu to. On jest tuż obok was. On was słyszy! Powiedzcie Mu: “Panie Jezu, oddaję Ci moje życie”. Byłem zdemoralizowanym, bezbożnym chłopakiem, gdy nawróciłem się i przyjąłem Jezusa. Modliłem się wtedy tak: “Panie Jezu, oddaję Ci teraz moje życie, ale nie mogę Ci przyrzec, że stanę się dobrym człowiekiem. Po to, abym się nim stał, musisz mi dać nowe serce. Mam zły charakter, ale daję Ci całego siebie. Zrób coś ze mnie!”. To była ta godzina mojego życia, w której oddałbym stery Jezusowi, Temu, który odkupił mnie swoją krwią. Jeżeli jednak mamy pójść za Nim, jeżeli mamy żyć z Bogiem, to – powtarzam to nieustannie – musimy koniecznie pamiętać o trzech ważnych sprawach. Możemy im nadać kryptonim: “SMS”. To znaczy: Słowo Boże, Modlitwa, Społeczność.
Po podjęciu decyzji należenia do Jezusa nie można żyć dalej, nic o Nim nie słysząc. Musicie mieć Biblię albo Nowy Testament i codziennie przez kwadrans czytać w spokoju jeden rozdział po dru-gim. Jeżeli czegoś nie zrozumiecie – pomińcie to na razie. Im dłużej będziecie regularnie czytali Biblię, tym więcej zaczniecie pojmować i odkryjecie wspaniałe rzeczy. Ja, czytając Biblię, serce mam przepełnione radością, że wolno mi należeć do tego cudownego Zbawiciela i zwiastować Go. Bo życie z Bogiem ma to do siebie, że można się nim dzielić z innymi.
To więc jest nasza pierwsza litera kryptonimu: “S” – Słowo Boże. Teraz przychodzi druga: “M” – Modlitwa. Jezus słucha was! Nie musicie przygotowywać sobie pięknego przemówienia. Pani domu może po prostu powiedzieć: “Panie Jezu! Mam dziś zły dzień. Mąż jest w fatalnym humorze, dzieci są nieposłuszne, mam wielkie pranie i zabrakło mi pieniędzy. Panie Jezu, składam u Twoich stóp tę całą moją biedę. Spraw, aby moje serce było mimo wszystko pełne radości, bo dałeś mi życie z Bogiem. I pomóż mi pokonać trudności. Dziękuję Ci, Panie Jezu, że mogę Ci powierzyć to wszystko i samą siebie”. Rozumiecie, o co chodzi? Mogę Jezusowi powiedzieć wszystko, co mi leży na sercu. I mogę Go prosić, abym poznawał Go coraz lepiej i coraz bardziej należał do Niego.
Trzecia litera kryptonimu: “S” (drugie “S”), oznacza konieczną do życia z Bogiem Społeczność. Człowiek przyłącza się do tych, którzy również chcą należeć do Jezusa. Ktoś mi niedawno powiedział: “Ja chcę wierzyć, ale ciągle stoję w miejscu”. Poradziłem mu, aby przyłączył się do jakiejś grupy chrześcijan. “Kiedy oni wszyscy razem i każdy z osobna wcale mi się nie podobają!” “Cóż, – odpowiedziałem – nic na to nie można poradzić. Jeżeli chce pan kiedyś znaleźć się w niebie razem z nimi, to musi się pan nauczyć przebywać z nimi już teraz. Pan Bóg nie może wystrugać dla pana jakichś specjalnych chrześcijan”.
Jako chłopiec znałem we Frankfurcie dyrektora banku, starszego pana, który opowiadał mi dużo o swojej młodości. Kiedy zdał maturę, jego ojciec dał mu pieniądze i wysłał w podróż po stolicach Europy. Wyobraźcie sobie tylko – osiemnastoletni chłopak i taka podróż! Każdy by chciał przeżyć coś takiego! Starszy pan opowiedział mi o tej podróży: “Wiedziałem, że w tych wielkich miastach bardzo łatwo mogę wpaść w sidła grzechu i hańby. A ja chciałem przecież należeć do Jezusa. Zapakowałem więc do walizki mój Nowy Testament. Postanowiłem codziennie przed wyjściem z hotelu rozmawiać z Jezusem i słuchać Jego głosu. Postanowiłem szukać towarzystwa chrześcijan. I rzeczywiście wszędzie – w Lizbonie, w Madrycie, w Londynie itd. – spotykałem uczniów Jezusa. Najtrudniej było w Pa-ryżu. Długo musiałem dopytywać się o kogoś, kto również chciał należeć do Jezusa. Wreszcie skierowano mnie do szewca: ‘Ten tam czyta Biblię!”. I ten wytworny młody człowiek zszedł do sutereny, gdzie mieścił się warsztat i spytał: “Czy pan zna Jezusa?”. Odpowiedziało mu rozjaśnione spojrzenie szewca. Młody człowiek powiedział: “Czy mógłbym codziennie rano przyjść i pomodlić się wspólnie z panem?”. Tak ważna dla niego była społeczność z ludźmi, którzy na serio chcą być chrześcijanami. Tak, to były te dwie sprawy, które musiałem wyjaśnić przede wszystkim: od chwili przyjścia Jezusa życie z Bogiem nie jest iluzją oraz: jak dochodzi się do życia z Bogiem: “Uwierz w Pana Jezusa!”.
A teraz przejdę do właściwego tematu.
3. CO MOŻE NAM DAĆ ŻYCIE Z BOGIEM?
Drodzy przyjaciele, gdybym wam chciał opowiedzieć o wszystkim, co daje nam życie z Bogiem i społeczność z Jezusem, to nigdy bym nie skończył mówić! Tak wiele nam to daje! Nigdy nie zapomnę, co powiedział mi mój ojciec na łożu śmierci. Umierał mając 53 lata i były to jedne z jego ostatnich słów: “Wilhelmie, powiedz wszystkim moim przyjaciołom i znajomym, ile szczęścia dał mi Jezus – w życiu i teraz, gdy umieram”. Wiecie, człowiek leżący w agonii nie wygłasza sentencji ani pustych frazesów. I jeżeli ktoś łapiąc z trudem powietrze ostatnim tchem, składa świade-ctwo, że Jezus dał mu szczęście w życiu i teraz, gdy umiera – jest to wstrząsające.
A jak wy będziecie umierali? W czasach, gdy byłem młodym pastorem, wydarzyła się w Zagłębiu Ruhry piękna historia. Zorganizowano tam wielkie zebranie, na którym bardzo uczony pan przez dwie godziny dowodził, że Bóg nie istnieje, używając do tego całej swojej erudycji. Na sali było pełno ludzi i dymu z papierosów. Słuchacze nie kryli zachwytu: “Hurra! Bóg nie istnieje! Możemy robić, co się nam podoba!”. Kiedy po dwóch godzinach mówca umilkł, przewodniczący zebrania wstał i powiedział: “Przechodzimy do dyskusji. Kto chce zabrać głos?”. Oczywiście nikt nie miał odwagi. Każdy myślał: “Nie można dyskutować z tak uczonym człowiekiem!”. Z pewnością na sali było wielu, którzy się z nim nie zgadzali, ale któż miałby odwagę wejść na podium i powiedzieć swoje zdanie w obliczu tysiąca ludzi bijących brawo mówcy! A jednak! Jedna osoba poprosiła o głos: siedząca zu-pełnie z tyłu staruszka, taka typowa dla Prus Wschodnich babcia w czarnym czepku; w Zagłębiu Ruhry można często spotkać takie babcie. Przewodniczący spytał: “Babciu, chcecie coś powiedzieć?”. “Tak, chcę coś powiedzieć!” – mówi Babcia. “No, ale to trzeba przyjść tu do nas, na podium!” Na to babcia: “Nie bójcie się! Przyjdę!” Dzielna kobieta! Pomaszerowała więc babcia na podium, stanęła na mównicy i powiedziała:
“Panie mówco, przez dwie godziny mówił pan o swojej niewierze. Teraz ja chcę przez pięć minut mówić o swojej wierze. Chcę panu opowiedzieć, co zrobił dla mnie mój Pan, mój niebiański Ojciec. Byłam młodą kobietą, gdy mój mąż uległ nieszczęśliwemu wypadkowi w kopalni i przyniesiono mi go martwego do domu. Zostałam z trojgiem małych dzieci. Z pomocy socjalnej niewiele się wtedy miało. Stałam nad zwłokami męża i ogarnęła mnie rozpacz. I, widzi pan, pocieszył mnie wtedy mój Bóg. Żaden człowiek nie mógł mnie pocieszyć, to co ludzie mówili, wchodziło mi jednym uchem i wychodziło drugim. Ale On, żywy Bóg, pocieszył mnie. Powiedziałam Mu: ‘Panie, teraz Ty musisz być Ojcem dla moich dzieci!’ (jakież to było wzruszające, ta prosta opowieść starej kobiety!) Często wieczorem nie wiedziałam, skąd wezmę pieniądze, by na-zajutrz nakarmić moje dzieci. I zawsze prosiłam wtedy mojego Zbawiciela: ‘Panie, Ty wiesz, w jakiej jestem sytuacji. Pomóż mi!”. A potem stara kobieta zwróciła się do prelegenta i powiedziała: “On nigdy mnie nie zawiódł, nigdy! Przeżyłam bardzo ciężkie chwile, ale On mnie nie opuścił. I powiem panu coś jeszcze – Bóg uczynił dla mnie o wiele więcej. Posłał swojego Syna, Pana Jezusa Chrystusa, który za mnie umarł i dla mnie zmartwychwstał i swoją krwią obmył mnie ze wszystkich grzechów. Jestem starą kobietą i niedługo umrę. I widzi pan, dzięki Niemu mam pewność życia wiecznego. Gdy zamknę tu oczy, to obudzę się w niebie, ponieważ należę do Jezusa. To wszystko zawdzięczam mojej wierze. A teraz pytam pana, panie mówco: co pan zawdzięcza swojej niewierze?”.
Prelegent wstał, poklepał babcię po ramieniu i powiedział: “Ach, przecież ja wcale nie chcę odbierać wiary takiej starej kobiecie. Dla starych ludzi wiara jest czymś bardzo dobrym!” Trzeba było widzieć tę starą babcię! Energicznie strząsnęła rękę prelegenta ze swojego ramienia i powiedziała: “O, nie! Tym się pan nie wykręci! Postawiłam panu pytanie, panie mówco, i musi mi pan na nie odpowiedzieć! Ja panu powiedziałam, co zawdzięczam swojej wierze. A teraz niech pan mi powie, co pan zawdzięcza swojej niewierze?”. Tak. Prelegent był naprawdę zakłopotany! Babcia była bardzo mądrą kobietą… A działo się to chyba w roku 1925. Dzisiaj, gdy Ewangelia atakowana jest ze wszystkich stron i na całym świecie, – pytam: Co właściwie daje wam wasza niewiara? Naprawdę nie odnoszę wrażenia, że ludzie mają pokój w sercach i są szczęśliwi. Nie, moi przyjaciele!
Co może nam dać życie z Bogiem? Uczynię tu bardzo osobiste wyznanie: Ja w ogóle nie mógłbym znieść swojego życia, gdybym nie miał dzięki Jezusowi pokoju z Bogiem! Były takie godziny, w których serce moje krwawiło. Usłyszałem dziś, że tu, w sąsiedztwie, stało się straszne nieszczęście, które na dwie godziny pogrążyło mnie w głębokiej żałobie. O ile wiem, jakieś dzieci zginęły w wypadku samochodowym. W każdej chwili może nas spotkać ciężkie nieszczęście. Zawodzą wtedy wszelkie słowa, i człowiek wyciąga tylko w ciemności ręce, pytając: “Czy nie ma nikogo, kto mógłby mi pomóc?”.
Widzicie, w ciężkich godzinach życia okazuje się, kim jest dla nas Jezus. Po ślubie powiedziałem mojej żonie: “Żono, życzę sobie mieć sześciu synów, i żeby wszyscy grali na puzonach!”. Marzyło mi się, aby mieć w domu własny chór aniołków grających na puzonach! Urodziło się nam sześcioro dzieci, cztery miłe córki i dwóch synów. Ale obu moich synów już nie mam. Obu Bóg zabrał mi w straszny sposób, najpierw jednego, a potem również drugiego. Nie mogę o tym mówić. Jako duszpasterz młodzieży przez całe życie miałem do czynienia z młodymi chłopcami, a moje własne dzieci…
Pamiętam, jak po nadejściu wiadomości o śmierci drugiego syna miałem uczucie, że w sercu utkwił mi nóż. Ludzie mówili mi słowa pociechy, ale nic do mnie nie docierało. Wiedziałem tylko jedno: Je-stem duszpasterzem młodzieży i dziś wieczorem muszę stu pięćdziesięciu młodym chłopcom radośnie zwiastować Słowo Boże. Zamknąłem się w pokoju, upadłem na kolana i z krwawiącym sercem zacząłem się modlić: “Panie Jezu, Ty, który żyjesz, zajmij się mną, nieszczęśliwym pastorem!”. Otworzyłem potem Nowy Testament i przeczytałem Słowa Jezusa: “…mój pokój daję wam”. Wiedziałem, że On dotrzymuje obietnic, zacząłem więc prosić: “Panie Jezu, nie chcę teraz zrozumieć dlaczego mi to zrobiłeś, ale daj mi swój pokój. Napełnij moje serce Twoim pokojem!”. I On to uczynił. Zaświadczam wam tu dzisiaj, że to uczynił!
Wy również będziecie Go potrzebowali – w takiej chwili, w której żaden człowiek nie będzie w stanie was pocieszyć. To jest wspaniałe – znać Jezusa, który odkupił nas krwią swoją na krzyżu i zmar-twychwstał, znać Go i móc Mu powiedzieć: “Panie, daj mi Twój pokój!”. Pokój, który On daje, spływa w serce potężnym strumieniem. I dotyczy to również najcięższej godziny naszego życia – godziny śmierci. Co będzie z wami, gdy przyjdzie wam umierać? Wtedy również żaden człowiek nie będzie wam mógł pomóc. Będziecie musieli puścić nawet najbardziej umiłowaną dłoń. Co wtedy będzie? Czy odchodząc stąd, chcecie tam stanąć przed Obliczem Boga obciążeni wszystkimi waszymi grzechami? Ach, gdy można ująć silną dłoń Zbawiciela, wiedząc, że On mnie odkupił swoją krwią drogocenną i odpuścił mi wszystkie grzechy – umiera się szczę-śliwym!
Co może nam dać życie z Bogiem? Powiem wam: pokój z Bogiem; radość w sercu; miłość do Boga i do bliźniego, która pozwala mi miłować nawet wrogów i tych, którzy działają mi na nerwy; pociechę w nieszczęściu, która sprawia, że każdego dnia słońce mi jasno świeci; pewność nadziei na życie wieczne; obecność Ducha Świętego; odpuszczenie grzechów; cierpliwość… Ach, mógłbym tak wyliczać jeszcze długo.
Zakończę słowami pieśni, którą tak lubię:
“O, jakiż pokój wciąż napełnia duszę mą,
Kiedy pomyślę, żem własnością Twą!
Z Bogiem pojednany, Twoją krwią obmyty już!
Któż mej duszy radość tu zrozumie, któż?”.
Jakiż pokój wciąż napełnia duszę mą, kiedy pomyślę, żem własnością Twą! Życzę wam tego bogactwa, tego szczęścia!