Rozdział 4. Uwaga! Niebezpieczeństwo dla życia!

Jechałem tu do was autostradą i ponieważ cały czas pamiętałem o tym, że mam wygłosić odczyt, więc powtarzałem sobie: “Uwaga! Niebezpieczeństwo dla życia!” Bo widzicie, dzisiaj nie umiera się na ogół w łóżku, kiedy człowiek jest już stary i syty życia. Dzisiaj ulega się nieszczęśliwym wypadkom albo dostaje zawału. Dawniej ludzie dożywali do 90 lat i kładli się do łóżka, aby umrzeć. Dziś to się już prawie nie zdarza. Dziś nad oceanem wybucha bomba w samolocie: 80 ofiar śmiertelnych. Autobus stacza się w przepaść: 60 zabitych. Część fabryki wylatuje w powietrze – mnóstwo ofiar. W kopalniach ciągle zdarzają się śmiertelne wypadki. A co parę dziesiątków lat przychodzi wielka wojna. W jednej giną dwa miliony ludzi, w następnej już pięć milionów. Niebezpieczeństwo czyha ze wszystkich stron.
Kiedy tak się nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że naprawdę nie mamy szans, by spokojnie umrzeć w łóżku. A wyobraźcie sobie, że dziś wieczorem o godzinie dziesiątej ulegacie nieszczęśliwemu wypadkowi. Mogłoby się tak zdarzyć, prawda? I gdzie będziecie o godzinie jedenastej? Co będzie się z wami działo? Czy zastanowiliście się nad tym kiedykolwiek?

l. POWAGA SYTUACJI

Muszę wam opowiedzieć taką ładną historyjkę, którą słyszałem od mojego dziadka. A umiał wspaniale opowiadać. Pewnego razu młody człowiek przychodzi do swego starego wuja i mówi: “Wujku, pogratuluj mi, właśnie zdałem maturę!” “O, to pięknie – opowiada wuj – masz tu 20 marek, kup sobie w nagrodę coś ładnego. Ale powiedz mi, co masz zamiar robić dalej?” “Będę studiował, chcę zostać prawnikiem”. “Pięknie – mówi wuj – a co potem?” “No, później będę aplikantem sądowym.” “Pięknie – powiada wuj – a potem?” “No, potem może zostanę sędzią.” “Pięknie – powtarza wuj – a potem?” “No, wuju, potem rozejrzę się za żoną i założę rodzinę.” “Pięknie, a co  potem?” “Potem? – mówi młody człowiek – no, mam nadzieję, że zostanę wielkim człowiekiem, prezesem sądu ziemskiego, a może nawet sądu najwyższego.” “Pięknie – ciągnie niezmordowany wuj – a co dalej?” Młody człowiek zaczyna się denerwować: “Kiedyś zestarzeję się i pójdę na emeryturę”. “Pięknie, a co potem?” “Przeprowadzę się do jakiejś ładnej miejscowości, zbuduję sobie domek i będę uprawiał truskawki.” “Pięknie – nie daje za wygraną wuj – a co potem?” Młody człowiek rozzłościł się: “Potem kiedyś umrę!” “Taaak – powiada wuj – a co potem?” Długie milczenie. “Umrę… i…” “I co???” – pyta wuj. “Wuju – odpowiada młodzieniec przestraszonym głosem – o tym nigdy jeszcze nie myślałem.” “Jak to, zdałeś maturę i jesteś taki głupi, że myślisz tylko stąd-dotąd? Czy człowiek obdarzony przez Boga rozumem nie powinien myśleć trochę dalej? Co będzie z tobą po śmierci?” “Wuju – odrzekł żywo młody człowiek – nikt nie wie, co będzie po śmierci”. “Nieprawda, mój chłopcze – powiedział wuj poważnym głosem – jest Ktoś, kto wie, co będzie po śmierci. Tym Kimś jest Jezus. A On powiedział, że przestronna jest droga, która wiedzie na zatracenie, a wąska jest droga, która prowadzi do życia wiecznego. Po śmierci następuje Sąd Boży i człowiek albo będzie zgubiony, albo zbawiony”.
Chcę wami wstrząsnąć i powiedzieć wam, że nie wystarczy zaplanować sobie życia tylko do momentu śmierci. Trzeba koniecznie postawić sobie pytanie: a co potem? Pracując z młodzieżą, często używałem takiego przykładu: Jeżeli chcę oddać do naprawy buty, to nie idę z nimi do mechanika samochodowego. Mechanicy samochodowi są bardzo fajni, ale zupełnie nie znają się na butach. Moje buty zanoszę do szewca. Jeśli jednak zepsuje mi się samochód, to nie oddaję go do szewca. Idę do mechanika. Chcąc kupić bułkę, nie idę do rzeźnika, bo chociaż miły z niego człowiek, to jednak absolutnie nie zna się na pieczeniu bułek. Po bułki idę do piekarza. A jeżeli zepsuje mi się kran, to zwracam się o pomoc do hydraulika. A więc – zawsze szukam fachowca! Ale ludzie chcąc dowiedzieć się, co będzie po śmierci, pytają o to Jasia czy Frania albo zdają się na własne mętne wyobrażenia. A czyż właśnie z  tą tak ważną sprawą nie powinniśmy się zwrócić do fachowca? Kto jest tym fachowcem? Istnieje tylko jeden fachowiec. A jest nim Syn Boży, który przyszedł z innego świata i sam był w królestwie umarłych. Umarł na krzyżu i powrócił. On jest Tym, który się na tym zna! I On mówi: Możesz pójść na zatracenie, ale możesz również pójść do nieba! I jeżeli mi dziś 25 profesorów udowodni, że wszystko kończy się wraz ze śmiercią, to odpowiem im: “Z całym szacunkiem dla waszych licznych tytułów muszę stwierdzić, że nie jesteście fachowcami w tej dziedzinie, bo nie byliście tam jeszcze. Ale znam Kogoś, kto tam był: Jezusa. I On mówi coś zupełnie innego”.
Ludzie żyją dziś na własne ryzyko, postępując tak, jakby wraz ze śmiercią następował koniec wszystkiego albo jakby oczywiste było, że do nieba pójdzie każdy, kto jest ochrzczony i pochowany przez księdza. W piekle będzie się kiedyś roiło od ludzi ochrzczonych i odprowadzonych do grobu przez księdza. Zrozumcie, że znajdujecie się w poważnym niebezpieczeństwie. Wasze życie jest zagrożone. Wszyscy prędzej czy później staniemy przed Sądem Bożym!
Muszę wam szczerze wyznać, że ta myśl przyczyniła się do tego, że stoję tu dziś przed wami. Jako młody człowiek nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek stanę na kazalnicy. Podczas I wojny światowej byłem młodym oficerem, nie lepszym ani nie gorszym niż inni. Nasz oddział poniósł już ciężkie straty. Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że będę kiedyś wygłaszał kazania w kościele, zapewne głośno bym się roześmiał. Bo, muszę tu złożyć świadectwo: byłem bardzo daleko od Boga. Mój ojciec zapytał mnie kiedyś: “Czy ty nie wierzysz w Boga?” Odpowiedziałem mu: “Nie jestem tak głupi, by zaprzeczać istnieniu Boga. Ateizm wymaga tak wielkiej porcji głupoty, że jest to wprost nieosiągalne. Ale ponieważ nie spotkałem Boga, więc nie interesuję się Nim”. Wkrótce po tej rozmowie siedziałem z kolegą, porucznikiem jak ja, w okopach pod Verdun. Braliśmy udział w ofensywie na Francję i czekaliśmy na rozkaz wymarszu. Siedząc tak, opowia-daliśmy sobie sprośne kawały – starzy żołnierze wiedzą jak to jest w takiej chwili. Opowiadam więc taki słony dowcip, ale mój kolega nie śmieje się. “Kutscher, – mówię – dlaczego się nie śmiejesz?” W tym momencie on się przewraca i widzę, że nie żyje. Odłamek granatu trafił go prosto w serce. Stoję nad zwłokami kolegi, mam te moje 18 lat, i na początku nie czuję żadnego wzruszenia: “Bardzo to nieuprzejmie z twojej strony, mój kochany, że wynosisz się, zanim skończyłem opowiadać ci mój kawał!” I w tej samej chwili poraża mnie myśl: gdzie on jest teraz? Widzę siebie stojącego w tych okopach, jak z przeraźliwą jasnością zdałem sobie nagle sprawę, że on stoi właśnie przed świętym Bogiem! I zaraz potem uderzyła mnie następna myśl: gdybym siedział na jego miejscu, to odłamek trafiłby mnie i to ja stałbym teraz przed Bogiem. Nie przed jakimś tam Bogiem, ale przed Tym, który objawił swoją wolę i dał przykazania, z których przekroczyłem niemal wszystkie, jak i Wy przekroczyliście je. Są tacy ludzie, których grzechy wołają o pomstę do nieba, i którzy mimo to mówią: czynię dobrze i nie boję się nikogo! Nie kłamcie tak! Więc w tamtej chwili zdałem sobie sprawę, że przekroczyłem wszystkie przykazania Boże i że jeżeli teraz zostanę zabity, to stanę przed Bogiem. I zobaczyłem jasno, że pójdę wtedy do piekła! I właśnie w tej chwili nadbiegli ordynansi z końmi: “Ruszamy!” Wsiadłem na konia. Mój zabity przyjaciel leżał na ziemi. Złożyłem ręce, po raz pierwszy od wielu, wielu lat, i pomodliłem się krótko: “Dobry Boże, nie pozwól, abym poległ przed upewnieniem się, że nie pójdę do piekła.” Muszę wam powiedzieć, że poszedłem później do naszego kapelana i spytałem. “Panie pastorze, co mam zrobić, żebym nie poszedł do piekła?” Otrzymałem na to taką odpowiedź: “Panie poruczniku, najpierw musimy zwyciężyć, zwyciężyć, zwyciężyć!” “A więc pan sam tego nie wie” – odrzekłem. Czy to nie straszne, że tysiące młodych ludzi szły na śmierć i nikt nie umiał im powiedzieć, jak mogą zostać zbawieni? I to w chrześcijańskim narodzie! Wpadłbym wtedy w rozpacz, gdyby nie to, że pewnego dnia – nie będę tu się wdawał w szczegóły, jak to się stało – w moich rękach znalazł się Nowy Testament.
Dobrze pamiętam, jak wyglądała ta chłopska zagroda we Francji, na tyłach frontu, gdzie przebywałem przez jakiś czas. Zacząłem przeglądać Biblię w nadziei, że jest w niej napisane, jak można uniknąć zguby, ale nie wiedziałem, gdzie tego szukać. I nagle wzrok mój padł na jedno zdanie: “Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników…” Było to tak, jakby uderzył we mnie piorun: “Grze-sznik!” Grzesznik to ja! – Czy nie zechcielibyście wreszcie też przyznać przed Bogiem i ludźmi, ze jesteście grzesznikami? Skończcie z tym błędnym samousprawiedliwieniem! – Tak więc w tamtej chwili zrozumiałem, że niepotrzebny mi jest duchowny. “Jestem grzesznikiem!” – to było dla mnie jasne. I chciałem zostać zbawiony. Nie wiedziałem dokładnie, co to znaczy. Wiedziałem tylko, że zostać zbawionym, to znaczy znaleźć pokój z Bogiem do wyjść z tego stanu, w którym “Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników”. Skoro Jezus może to uczynić, to muszę Go znaleźć! Przez kilka tygodni, szukałem kogoś, kto by mi mógł w tym pomóc. Ale nikt nie umiał mi pokazać Jezusa. I wtedy zrobiłem coś, co chciałbym wam wszystkim zalecić. Byliśmy już znowu w ofensywie, ale zdążyłem jeszcze wślizgnąć się na chwilę do starej chałupy francuskiego chłopa. Była na wpół zrujnowana i splądrowana, ale jeden pokój ocalał, a w jego drzwiach tkwił klucz. Zamknąłem się od środka, upadłem na kolana i powiedziałem: “Panie Jezu! W Biblii napisane jest, że przyszedłeś od Boga, aby zbawić grzeszników. Jestem grzesznikiem i nie mogę Ci nic obiecać na przyszłość, bo mam zły charakter. Nie chciałbym jednak pójść do piekła, jeżeli teraz zostanę zabity. I dlatego, Panie Jezu, oddaję Ci się cały, od stóp do głów. Zrób ze mną co chcesz!”. Nie uderzył wtedy grom, ziemia się nie zatrzęsła, ale gdy wyszedłem z tej chałupy miałem swojego Pana, do którego odtąd należę.
Miałem wtedy 18 lat i od tego czasu z każdą chwilą wyraźniej widziałem, w jak wielkim niebezpieczeństwie życia znajduje się większość ludzi. Żyją nie mając wybaczenia grzechów! Wy przecież też nie wiecie, czy wasze grzechy są odpuszczone. I jak chcecie ostać się przed Sądem Bożym? Żyje się nie mając pokoju z Bogiem. Żyje się nie będąc nawróconym. Nasze chrześcijaństwo – to odrobina tynku i farby na wierzchu, a pod spodem żyje w nas nędzne, ubogie, niespokojne, nienawrócone serce! Zrozumcie: Bóg nie chce, abyśmy poszli do piekła. Bóg tego nie chce. Bóg chce, “aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy”. I dlatego posłał swego Syna. Ale, moi drodzy, wobec tego i my musimy przyjść do Jezusa. Musimy do Niego należeć. Nie może dobrze się skończyć to, w jaki sposób chrześcijaństwo w dzisiejszym świecie obchodzi się z Bogiem i zbawieniem przez Jezusa. Ciarki mnie przechodzą, gdy pomyślę, w jak wielkim niebezpieczeństwie życia znajdują się ludzie! Bo wszakże idziemy wszyscy naprzeciw Sądowi Bożemu!
W czasach Rzeszy hitlerowskiej prowadziłem kiedyś grupę młodzieży. Był tam bardzo miły chłopiec, który początkowo przychodził regularnie na nasze godziny biblijne. Potem zmuszono go do uczęszczania na narodowosocjalistyczne kursy szkoleniowe i przestał do nas przychodzić. Długo go nie widziałem, aż pewnego dnia wpadł mi w ręce. “Dzień dobry, Gunterze! – powiadam, a on mi na to: “Heil Hitler!”. “Jakże ci się powodzi, dawno cię nie widziałem” – mówię, a on prostuje się i oświadcza: “Moją dewizą jest: czyń dobrze i nie bój się nikogo! A jeżeli w moim życiu coś miałoby być nie w porządku, to jako uczciwy człowiek sam będę za to odpowiadać przed Bogiem. Ale nie potrzebuję żadnego kozła ofiarnego – Jezusa, który by za mnie umarł!” Widzę w duchu miliony ludzi, którzy jak on myślą, że czynią dobrze, nie boją się nikogo i chcą sami odpowiadać przed Bogiem za swoje życie.
Moi drodzy, nie chciałbym przed Bogiem powoływać się na swoje prawa i własną odpowiedzialność, bo wtedy właśnie znalazłbym się w największym niebezpieczeństwie. Możemy być pewni, że wszyscy staniemy przed Sądem Bożym. Ostrzegam was. Gorąco mi się robi, gdy pomyślę o ludziach, którzy w takim stanie zmierzają w kierunku Sądu Bożego!
Ernst Barlach namalował i wyrzeźbił wiele potężnych dzieł. Napisał też sztukę teatralną, w której występuje lubiący sobie popijać właściciel ziemski. Pewnego razu zjadł on w podróży dobry obiad, zakropiony oczywiście alkoholem, i wyszedł na spacer. Był upał. Chodząc po małym miasteczku trafił na rynek i stanął przed kościołem, nad którego drzwiami wyrzeźbione były cztery dmące w  trąby cherubiny. Gdy tak stał i patrzył na nie, wydało mu się, że są one żywe i trąbią wzywając ludzkość na Sąd Boży. Barlach pisze dosłownie: “Zmarli! Wychodźcie z mogił! Nie pomoże wam zasłanianie się rozkładem! Wychodźcie!” I wtedy bohater sztuki zrozumiał nagle: “Nie ujdę przed Bogiem. Przyjdzie czas, że będę musiał stanąć przed Nim w całej mojej nędzy!”. I w gruncie rzeczy – wszyscy wiemy, że nasze samousprawiedliwianie nie zaprowadzi nas daleko. Sąd Boży nadchodzi i własna sprawiedliwość stopnieje jak wosk w ogniu.
Wiem dobrze, że dziś nie słucha się chętnie tego poselstwa. Gdy mówię ludziom, że pójdą do piekła, jeżeli nie nawrócą się do Jezusa, to odpowiadają mi z uśmiechem, że piekło jest pojęciem średniowiecznym i czegoś takiego w ogóle nie ma. Kiedy to słyszę, przypomina mi się zawsze historia, którą muszę wam opowiedzieć. Było to podczas wojny. Chciałem kogoś odwiedzić i kiedy tam szedłem, zaczął się nalot. Pobiegłem do schronu, aby przeczekać. Kiedy nalot się skończył, ruszyłem dalej i doszedłem do osiedla, w którym byłem umówiony. Stało jeszcze, ale wszystkie domy – a było ich ze dwadzieścia – były zupełnie puste. Myślałem, że śnię – domy stoją, a ludzi nie ma! Nagle zobaczyłem strażnika z obrony przeciwlotniczej, więc pytam go: “Dlaczego nie ma tu nikogo?”. A ten nic nie mówi, bierze mnie za ramię i prowadzi do jednego z domów. Podchodzimy do okna, patrzę, a pośrodku wielkiego trawnika, naokoło którego stały te domy, leży ogromna bomba, wielkości kotła lokomotywy. “Aha, niewypał!” – powiadam. “Nieeee, żaden niewypał! – mówi strażnik. – To bomba z czasowym zapalnikiem!” Te bomby były bardzo wyrafinowane. Nie wybuchały przy uderzeniu, tylko w 5 albo i w 20 godzin później.
Ludzie po nalocie wrócili ze schronów i dopiero się zaczęło: “Wszyscy uciekli z powrotem. Słyszy pan jak to tyka?” Rzeczywiście słychać było tykanie zegara w tej bombie. I w każdej chwili mógł na-stąpić wybuch. “Chodźmy stąd – powiedziałem do strażnika – niezbyt tu miło!” Odeszliśmy kawałek i zza rogu spojrzałem jeszcze raz na tę bombę. I nagle widzę przekomiczny widok: nadleciała cała gromada wróbli i rozsiadła się na samej bombie. Jeden usiadł nawet z przodu na zapalniku. “Hej, wróble! – zawołałem – to jest niebezpieczne!” I miałem, wiecie, wrażenie, że one mi świergoczą w odpowiedzi: “Ha, ha! My jesteśmy wykształconymi wróblami. Kto dziś wierzy w bomby? Nie ma żadnego niebezpieczeństwa!”
Tak głupio szydzą też ludzie dzisiejsi. Bóg bardzo poważnie przemawia do nas swoim Słowem, przemawiał również sądem, wie o tym nasz naród. Syn Boży przyszedł na świat, zawisł na Krzyżu i zmartwychwstał. I chyba każdy może to pojąć, że Bóg istnieje i jest świętym Bogiem! Ale kiedy ktoś mówi: “Wasze życie jest w niebezpieczeństwie, musicie szukać zbawienia”! – ludzie śmieją się i odpowiadają: “Ha, ha! Kto dziś wierzy w coś takiego!” Widzicie, Biblia potrafi również wyrażać się szyderczo. O ateizmie, a więc o przeczeniu istnienia Boga, mowa w niej jest tylko jeden jedyny raz, w jednym zdaniu: “GŁUPI rzekł w sercu swoim: Nie ma Boga!” Tak Biblia mówi o ateizmie i więcej się nim nie zajmuje.

2. RATUNEK

Bóg odprawił już kiedyś straszliwy sąd nad światem. Uratował się wtedy tylko jeden człowiek i jego rodzina. Człowiek ten nazywał się Noe. Bóg polecił mu, by zbudował arkę, zanim zacznie się sąd. – Znacie historię o potopie? Jeżeli nie, to wstydźcie się i nikomu o tym nie mówcie! – Przed rozpoczęciem sądu Bóg rozkazał Noemu: “Wejdź do arki ty i cały dom twój”. Noe posłuchał “i zamknął Pan za nim”.
Świat idzie naprzeciw sprawiedliwemu Sądowi Bożemu. Ale istnieje też arka: łaska ofiarowana nam w Jezusie. On przyszedł ze świata Bożego na nasz nędzny świat. On umarł za nas na krzyżu! – Posłuchajcie, bo jeśli nawet nie rozumiecie wiele, to pojmiecie: Jeżeli Bóg każe swemu Synowi umrzeć okrutną śmiercią na krzyżu, to musi ona oznaczać zbawienie, będące ratunkiem dla największego grze-sznika! – Potem Jezus zmartwychwstaje. Wzywa nas przez Ducha Świętego. Jezus jest arką. I jak Bóg wtedy powiedział Noemu: “Wejdź do arki ty i cały dom twój”, tak dziś prosi was przeze mnie: Wejdźcie do łaski Jezusa Chrystusa!
Zrób ten krok prowadzący do pokoju z Bogiem! Zerwij ze wszystkim, co Cię od tego powstrzymuje! Powiedz swemu Zbawicielowi: “Tu przychodzi wielki grzesznik”. Złóż całą swoją winę pod Jego Krzyżem. Uwierz, że krew Jego popłynęła również za Ciebie. Powiedz Mu, że oddajesz Jemu całe swoje życie. To oznacza wejść do arki.
“Uwaga, niebezpieczeństwo dla życia!” Iluż nas zmierza jeszcze naprzeciw Sądowi Bożemu nie nawróciwszy się, a więc nie mając żadnej ochrony. Ale istnieje łaska. Wierzyć, to znaczy uczynić krok spod Sądu Bożego w łaskę Jezusową. Ten krok nie jest łatwy, ale oznacza ratunek dla tych, których życie jest zagrożone.
Znany misjonarz Albert Hoffmann, pionier misji na Nowej Gwinei, opowiedział mi kiedyś historię, której nie mogę zapomnieć. Zaczęło się od tego, że powiedziałem w jakieś rozmowie: “Bracie Hoffmann, wciąż muszę walczyć o moją chrześcijańską wiarę. Należenie do Jezusa w świecie, który służy diabłu i śpieszy do piekła, nie jest łatwe nawet dla pastora”. “To ja ci coś opowiem – odrzekł. – Na Nowej Gwinei mieliśmy taki zwyczaj, że Papuasi, którzy chcieli zostać chrześcijanami, przychodzili na naukę, aby dobrze poznać Jezusa. Później w którąś niedzielę odbywał się chrzest. To było zawsze bardzo uroczyście obchodzone i nawet poganie przychodzili popatrzeć. Ale decydujący moment miał miejsce wieczorem w dniu poprzedzającym święto. Rozpalaliśmy wielkie ognisko i kandydaci do chrztu podchodzili niosąc wszystko, co im dotychczas służyło do uprawiania bałwochwalstwa: przedmioty magiczne, wizerunki bożków, amulety itp. Kolejno wrzucali w płomienie te symbole dawnego życia. Obserwowałem kiedyś młodą kobietę, która miała pełne ręce wizerunków bożków i amuletów. Podeszła do ogniska, ale w chwili, gdy już miała wrzucić wszystko w ogień, zatrzymała się. Po prostu nie mogła tego zrobić. Zapewne pomyślała sobie: te przedmioty należały do moich przodków, cała moja przeszłość jest z nimi związana, nie mogę się z tym wszystkim rozstać… I odeszła parę kroków od ognia. Ale znowu się zatrzymała, bo zdała sobie sprawę, że jeżeli tego nie zrobi, nie będzie mogła należeć do Jezusa. Podeszła więc znowu do ogniska i znów się cofnęła. Zbliżyłem się wtedy do niej – opowiadał dalej misjonarz – i powiedziałem: ‘To jest dla ciebie zbyt trudne w tej chwili. Lepiej będzie, jeżeli jeszcze się zastanowisz. Możesz być przecież ochrzczona następnym razem.’ Kobieta pomyślała chwilę, a potem szybkim krokiem podeszła do ogniska, wrzuciła wszystkie rzeczy i upadła zemdlona.” Nie zapomnę, jak misjonarz Hoffman prowadzący zwycięskie misje w wielu krajach, człowiek, którego twarz przypomina drzeworyt, powiedział na zakończenie tej historii: “Sądzę, że tylko ten, kto przeżył prawdziwe nawrócenie, może zrozumieć wstrząs, jaki przeżyła ta kobieta”.
Moi przyjaciele, od arki dzieli nas tylko jeden krok. Z miejsca, gdzie grozi nam niebezpieczeństwo dla życia – prosto w ramiona Jezusa. Ale ten krok trzeba zrobić i nie jest on wcale łatwy. Oznacza zerwanie z całą przeszłością. Jednakże zrozumcie, że za mniejszą cenę nic nie da się zrobić! Czy wyrażam się jasno? Zawsze jestem wstrząśnięty widząc, ilu ludzi mimo ostrzeżenia pędzi na zatracenie. Bóg tego nie chce! Bóg chce, abyście zostali zbawieni! Dlatego posłał swego Syna, i dlatego ten Syn zapłacił za waszą winę. Musicie teraz tylko uznać swoją winę i przyjąć w wierze Jezusową ofiarę.
Kiedy w Trzeciej Rzeszy wezwano mnie znowu po raz któryś z rzędu do Gestapo, musiałem czekać w pokoju zastawionym szafami, w których piętrzyły się niezliczone teczki z aktami. Na grzbiecie każdej teczki wypisane było imię i nazwisko. Czekając bez końca wśród tych szaf, dziękowałem Bogu, że nie muszę spędzać tu całego życia. Z nudów zacząłem czytać te nazwiska: “Meier, Karl”, “Schulze, Friedrich”… i nagle patrzę: “Busch, Wilhelm”! To moje akta! Możecie sobie wyobrazić, że przestałem uważać te szafy z aktami za coś okropnie nudnego! Moje akta! Miałem wielką ochotę wyciągnąć tę teczkę i zobaczyć, co oni tam o mnie powypisywali, ale nie zaryzykowałem. Stałem tylko cały drżący przed szafą, myśląc: “Moje akta!”.
Podobne przeżycie miałem – wyobraźcie sobie! – z Krzyżem Jezusa. Był w moim życiu taki okres, że nic nie wydawało mi się nudniejsze od chrześcijaństwa. Nawet badania pana Dujardin nad właściwościami pierwotniaków uważałem za bardziej interesujące. Tak było do chwili, w której po raz pierwszy zobaczyłem naprawdę Krzyż Jezusa: “Tu chodzi o moje akta! A w nich jest mowa o mojej winie i moim zbawieniu!”. Od tamtej pory Krzyż Jezusa interesuje mnie najbardziej ze wszystkiego na świecie. O, spójrzcie na tego Człowieka w koronie cierniowej! On jest Tym, który przynosi nam ratunek. Wasze i moje życie zostało uratowane tam, na tym Krzyżu! Może nie wiecie jeszcze nic o tym, ale was to również dotyczy. Ach, wiem, że mówię zbyt głośno, powinienem się hamować, ale spróbujcie nie podniecać się, mówiąc o tej Nowinie!

3. ZE ŚMIERCI DO ŻYCIA

“Uwaga! Niebezpieczeństwo dla życia!” Chciałbym pokazać wam jeszcze inny aspekt tych słów. Kiedy tak rozmyślałem nad nimi, chcąc powiedzieć każdemu: “Stop! Człowieku, zawróć! Szukaj swego Zbawiciela!”, to nagle przyszła mi do głowy taka myśl: Właściwie w niebezpieczeństwie życia może się znajdować tylko ten, kto żyje! Jeżeli w autobusie, który stacza się w przepaść, siedzą same trupy, to one nie są przecież w niebezpieczeństwie, bo już nie żyją! Rozumiecie, o co mi chodzi? Więc teraz powiem wam to innymi słowami: grozi wam, że nigdy nie będziecie żywi, martwi przejdziecie przez ten świat i martwi zostaniecie wyrzuceni w ciemność! Czy wyrażam się dostatecznie jasno? Grozi wam niebezpieczeństwo przegapienia życia! Biblia mówi zupełnie wyraźnie: “Kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota”.
Niedawno spotkałem pewną młodą damę z Berlina, która jest nauczycielką języków obcych. “Przepraszam, – powiedziałem w rozmowie – pastor może być czasem nieuprzejmy. Mam pytanie: ile pani ma lat?” Oczywiście tak się nie robi, nie pyta się kobiety o jej wiek, ale taki stary pastor może sobie na to pozwolić. A ona odpowiada mi bez wahania: “Osiem!” “Chwileczkę – zdumiałem się – osiem lat? Naucza pani trzech języków obcych i ma pani osiem lat?” A ona wyjaśnia śmiejąc się: “Przed ośmiu laty znalazłam Jezusa. Od tej chwili zaczęłam żyć, przedtem byłam martwa”. “Cóż za niesłychane sformułowanie!” – powiedziałem pełen podziwu. Wtedy ona zacytowała mi Biblię: “Kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota”. I dodała: “Widzi pan, panie pastorze, dawniej nie miałam Zbawiciela, nie żyłam naprawdę. Zarabiałam tylko pieniądze i bawiłam się, ale to nie było życie”. Czyż to nie śmiałe stwierdzenie? Kto nie zdecyduje się ochoczo oddać swego życia Jezusowi, ten w ogóle nie żyje. Tak, bez Jezusa nie mamy pojęcia, czym jest życie. Tylko ten, kto ma Syna Bożego – ma żywot!
Przed laty przyszedł do mnie młody człowiek. Spytałem go, czego chce. “Sam nie wiem. – odpowiedział – Wiem tylko, że moje życie – to nie jest życie.” Wyraziłem zdziwienie: “Jak to? Jako ślusarz masz dobrą pracę i zarabiasz dużo pieniędzy…” A on mi na to: “Przecież to nie jest życie! W poniedziałek, wtorek, środę, czwartek, piątek ślusarstwo, w sobotę piłka nożna, w niedzielę kino i dziewczyna, w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek, piątek ślusarstwo, w sobotę piłka nożna, w niedzielę kino i dziewczyna… To nie jest życie!” “Tu masz rację, chłopcze! – odpowiedziałem – I to już jest bardzo dużo, że to zrozumiałeś. To naprawdę nie jest życie! Powiem ci, co jest życiem, bo moje własne gruntownie się zmieniło, gdy znalazłem Jezusa, który za mnie umarł i dla mnie zmartwychwstał. On stał się moim Zbawicielem i pojednał mnie z Bogiem. Kiedy to zrozumiałem, oddałem Mu swoje serce. I pomyśl tylko: od tej chwili zacząłem żyć!” Ten młody człowiek też odnalazł później prawdziwe życie. Niedawno znowu go spotkałem i pytam: “No i jak tam? Czy teraz to jest życie?” A on przytaknął, cały rozpromieniony. Prowadzi teraz koło młodzieży i prowadzi ludzi do Jezusa. W Jezusie odnalazł życie. Rozumiecie? Niebezpieczeństwo, zagrażające waszemu życiu, polega na tym, że moglibyście nigdy nie zacząć żyć, że słysząc wprawdzie o chrześcijaństwie, nigdy jednak nie znaleźlibyście swojego Zbawiciela!
Mam przyjaciela, który jest kupcem. Niedawno był na przyjęciu u pewnego fabrykanta, w pięknej willi położonej w cudownym ogrodzie. Gości było około stu. W gwarze i tłoku mój przyjaciel natknął się nagle na pana domu i powiada z podziwem: “Człowieku, ale z pana szczęściarz! Żyje pan jak król! Taka posiadłość, wielka fabryka, miła żona, urocze dzieci…” Gospodarz odpowiedział: “Tak, ma pan rację, powodzi mi się dobrze”. Ale nagle spoważniał i dodał ze śmiertelną powagą: “Niech pan jednak nie pyta, co dzieje się tutaj…” – i wskazał ręką miejsce, gdzie znajduje się serce.
Chodząc po ulicach myślę sobie nieraz: gdyby ludzie byli szczerzy, to przystanęliby tu wszyscy z krzykiem: “Nie pytajcie, jak tu wygląda, tu, w moim sercu!” W sercu, w którym nie ma pokoju. Jest w nim poczucie winy. Oskarżają ich własne myśli. Istnieje tylko Jeden jedyny, który może nas uzdrowić. Pomyśleć, że Bóg widzi naszą nędzę! My nie możemy własnym wysiłkiem przyjść do Niego, ale On w swojej niezmierzonej miłości przyszedł do nas w Jezusie. Oto zapierająca dech Nowina, którą wam zwiastuję: “Albowiem tak Bóg umiłował świat…” Ja bym tego świata nie kochał, zniszczyłbym go, rozwalił ten świat pełen śmiecia, złości i głupoty. A Bóg go umiłował! Przecież to jest niepojęte! “…Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny.” Powiedzcie mi, co Bóg ma je-szcze dla was zrobić, oprócz oddania swego Syna na śmierć, abyście mieli żywot wieczny?
Na zakończenie opowiem wam piękną historię. Do wielkiego angielskiego kaznodziei Spurgeona przyszedł kiedyś po jego kazaniu młody człowiek i powiedział: “Pan ma rację. Ja też muszę znaleźć tego Męża z Golgoty i muszę stać się dzieckiem Bożym. Pewnego dnia nawrócę się”. “Pewnego dnia…?” – spytał Spurgeon. “No tak, później.” “Później? A dlaczego nie dzisiaj?” Młody człowiek zmieszał się trochę i wyjaśnił: “Chcę zostać zbawiony i dlatego kiedyś nawrócę się i przyjdę do Jezusa, ale przedtem chciałbym jeszcze mieć coś z życia.” Spurgeon wybuchnął śmiechem: “Młodzieńcze, jest pan doprawdy mało wymagający. Chce pan mieć tylko COŚ z życia. Mnie by to nie wystarczyło. Ja chcę mieć nie COŚ, ale wszystko, chcę mieć ŻYCIE. A w mojej Biblii napisane jest (i tu otworzył Biblię): “Ja przyszedłem, aby miały życie i obfitowały”.
Wiecie, kiedy taki mój wykład dobiega końca, to mam bardzo niemiłe uczucie, bo myślę sobie, że być może wcale nie powiedziałem tego wszystkiego tak, jak trzeba! Czy wobec tego mogę raz jeszcze krótko powtórzyć? Bóg pozwolił Jezusowi umrzeć na krzyżu za nas, zgubionych i przeklętych grzeszników, abyśmy tu – tu i teraz! – mieli życie. Kiedy budzę się rano, mógłbym śpiewać z radości, że jestem dzieckiem Bożym, bo dzięki temu mam w Nim życie. Zrozumcie: Jezus przyszedł na ten świat, abyśmy już tu mieli życie, abyśmy ostali się przed sądem Bożym i abyśmy mieli żywot wieczny. Wiedząc to, można radośnie kroczyć swoją drogą.
Pozwólcie, że posłużę się tu takim obrazkiem: jest listopadowy wieczór, pada deszcz ze śniegiem i wieje wiatr. Jest bardzo zimno. Gościńcem wędruje dwóch ludzi. Obaj są bez płaszczy i postawili kołnierze marynarek. Ale jeden z nich idzie opieszałym krokiem, jest mu obojętne, czy zmarznie bardziej czy mniej, może iść tą czy inną drogą, nigdzie mu się nie spieszy. Bo człowiek ten nie ma ojczyzny. Tak większość ludzi wędruje przez świat. Nie mają celu. – A jak jest z wami? Nie mieć celu – to rozpaczliwe! Bezbożny filozof Nietzsche powiedział w którymś ze swoich wierszy: “…Biada temu, kto nie ma ojczyzny!” Czy Wy też nie macie wiecznej Ojczyzny? – Drugi z wędrowców natomiast zachowuje się zupełnie inaczej. Tak samo marznie, przewiany zimnym wiatrem, tak samo moknie na deszczu ze śniegiem, tak samo brnie w błocie, jak ten pierwszy wędrowiec, ale idzie raźnym krokiem i gwiżdże sobie piosenkę. Dlaczego? Bo w oddali widzi światła swojej ojczyzny. Dąży do domu, gdzie się ogrzeje. Niewiele robi sobie z trudów wędrówki. Tak idą przez świat ludzie, którzy należą do Jezusa i w Nim mają życie tu i w wieczności.
Bóg powiedział Noemu: “Wejdź do arki…” A ja proszę was: udajcie się w jakieś ciche miejsce. Tam jest Jezus i możecie z Nim porozmawiać. Możecie Mu wyznać wszystko. Ktoś spytał mnie: “Pan nie ma godzin przyjęć?” “Nie, odpowiedziałem – po co? Ludzie nie muszą rozmawiać ze mną. Muszą rozmawiać bezpośrednio z Jezusem!” I proszę was – zróbcie to!