Niestety nawet w denominacjach nieekumenicznych, czy zborach odżegnujących się od ekumenii może się zdarzyć, że jakaś osoba angażuje się w służbę Pańską prowadzoną we współpracy z katolikami. Osoby te czynią tak często z niewiedzy odnośnie tego, czym w swej istocie jest katolicyzm, co bywa spowodowane faktem, iż od wielu pokoleń ich rodziny są rodzinami ewangelicznie wierzącymi. Co należy zrobić w takim przypadku?
Przede wszystkim, w pierwszym rzędzie należy kogoś takiego upomnieć, szczególnie jeśli jest to osoba reprezentująca w jakiś sposób nas samych. Mamy prawo nie życzyć sobie, aby reprezentowała nas w dany sposób czy w danym gronie. Jeśli osoba to odpowie, że jej działania na tym polu są jej prywatną inicjatywą, to oczywiście należy przyjąć takie wytłumaczenie. Należy jednak zastanowić się czy osoba będąca na stanowisku, na którym reprezentuje innych chrześcijan w ogóle ma swobodę bywania na tego typu imprezach prywatnie? Ona jest osobą publiczną, a to do czegoś zobowiązuje. Pamiętajmy też, że prywatny charakter takiej działalności nie powoduje, że nie zachodzi grzech. Gdybym, powiedzmy prywatnie bywał w domu publicznym…?
Jeśli jest to osoba pochodząca z rodziny ewangelicznie wierzących od pokoleń, to kolejnym krokiem jest podjęcie próby wytłumaczenia, czym w swej istocie jest katolicyzm, ze szczególnym uwzględnieniem faktu bałwochwalstwa oraz odmienności katolickiego Jezusa od tego prawdziwego. Można to osiągnąć np. poprzez danie takiej osobie niniejszego opracowania, albo zabranie jej na mszę ze zwróceniem szczególnej uwagi na moment podniesienia. Spodziewanym skutkiem takich działań powinno być uniewinnianie się kogoś takiego i usprawiedliwianie oraz tłumaczenie w stylu: „nie tak to widziałem”, itp. Dobrze byłoby w tym miejscu zdobyć obietnicę kogoś takiego, że nie będzie już więcej angażował się we wspólne działania czy modlitwy z katolikami.
Nie wiem, co napisać dalej, gdyż materia jest niezwykle delikatna. Każdą taką sprawę najlepiej rozpatrzyć indywidualnie. Osoby, które angażują się w tego typu działalność często czynią to nieświadomie i w jak najlepszych intencjach, więc absolutnie nie wolno kogoś takiego zrugać, czy odsądzić od czci i wiary, jeśli natychmiast nie będzie pokutował publicznie ze swojego grzechu. Oczywiście, natychmiastowa pokuta byłaby najlepsza, jednak pamiętajmy, w jaki sposób my sami funkcjonujemy. Gdy ktoś nam mówi, że czynimy coś złego, to czy natychmiast jesteśmy gotowi przyznać mu rację, czy też potrzebujemy czasu na przemyślenie sprawy oraz konsekwencji swojego postępowania?
Proponuję, więc dać komuś takiemu czas, jednak powoli i systematycznie sondować czy zmienia się jego nastawienie czy też idzie w zaparte i staje się dwulicowym ekumenistą bądź bałwochwalcą.
Jeśli sprawy przybierają niepomyślny obrót, moim zdaniem należy rozpocząć proces napominania zgodnie z Gal 6:1-2:
Bracia, jeśli człowiek zostanie przyłapany na jakimś upadku, wy, którzy macie Ducha, poprawiajcie takiego w duchu łagodności, bacząc każdy na siebie samego, abyś i ty nie był kuszony. Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon Chrystusowy.
Zwróćmy uwagę, że cytowany tekst jest jednym ze sposobów aplikacji krzyża w życiu chrześcijanina, aby zwyciężyć naszą cielesność. Jednym z przejawów cielesności jest sianie niezgody między braćmi i powodowanie podziałów (Gal 5:20), a niewątpliwie taki skutek odniesie opowiadanie o naszym zaangażowanym w ekumenię bracie i jego skandalicznych działaniach osobom trzecim.
Nie wolno nam po prostu, z „nieznośną lekkością bytu” paplać o czymś takim, w końcu coś tam mówiąc samemu zainteresowanemu, albo i nie. Jesteśmy napominani, aby wraz z nim nieść jego ciężar. Z całą pewnością trzeba się więc modlić w tej intencji (1J 5:16), a następnie z szacunkiem ale jednoznacznie napomnieć danego brata. Nie może być mowy o zaocznym odcinaniu się od kogoś takiego. Coś takiego jest jawnym zaprzeczeniem miłości chrześcijańskiej.
Jeśli nas posłucha i będzie pokutował ze swojego grzechu, pozyskaliśmy brata. Jeśli nie, to należy postarać się, aby został napomniany przez zbór, do którego należy. Jeśli to nie pomoże pozostają nam działania zmierzające do tego żeby ktoś taki dłużej nas nie reprezentował, czyli odsunięcie go z urzędu bądź odsunięcie siebie samego. Jeśli sprawa dotyczy całej denominacji, to najlepiej, jeśli odejdziemy wraz z całym zborem, gdyż przekleństwo Boże na pewno dosięgnie nasz zboru, jeśli nie zdołamy się oddzielić i pogrążymy się w odmętach grzechu wraz z tonącą organizacją.
Jeśli osoba zaangażowana w ekumenię nie pełni istotnych funkcji w lokalnym zborze, czy organizacji chrześcijańskiej, zwanej kościołem, zasadniczy tok postępowania jest identyczny, przy czym pełne miłości napomnienie powinno poprzedzać dyscyplinę zborową. Ponieważ w przypadku grzechu członka zboru, grzech jego jest wymierzony przeciwko nam samym, gdyż przekleństwo z jego powodu dotknie każdego jego członka, moim zdaniem w tym przypadku można zastosować Mt 18:15-17:
A jeśliby zgrzeszył brat twój, idź, upomnij go sam na sam; jeśliby cię usłuchał, pozyskałeś brata swego.
Jeśliby zaś nie usłuchał, weź z sobą jeszcze jednego lub dwóch, aby na oświadczeniu dwu lub trzech świadków była oparta każda sprawa.
A jeśliby ich nie usłuchał, powiedz zborowi; a jeśliby zboru nie usłuchał, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik.
Doprawdy trudno cokolwiek dodać do tego, czego w tym fragmencie naucza nasz Pan. Pamiętajmy jednak, że naszym celem pierwszorzędnym jest pozyskanie brata w Chrystusie. O to mamy przede wszystkim zabiegać i w tym kierunku prowadzić działania.
Tym, którzy są starszymi w zborach i odpowiadają za ich czystość wspomnę tylko, że wyplenienie ekumenii ze zboru, jeśli pozwalało się na nią przez długie lata nie będzie łatwe, jednak obawiam się, że nie istnieje inna droga, jeśli chcemy aby Pan Jezus był nadal między nami obecny. Na skutek jednoznacznych, bezkompromisowych działań może dojść nawet do podziału zboru. Niestety, działania te są konieczne. Pamiętajmy jednak, aby były prowadzone w miłości i możliwie łagodnie. Jeśli z nieświadomości czy niezrozumienia wagi problemu ekumenii przez długi czas nie reagowaliśmy na nią, pozostawmy osobom jakoś w nią zaangażowanym pewien czas na przemyślenie tej sprawy i wyplątanie się z niej. To czasem nie jest takie proste.
W ten sposób dotarliśmy do końca mojej pracy o ekumenii. Dziękuję wszystkim, którzy doczytali do tego miejsca. Pozdrawiam serdecznie drogocennym Imieniem Pana Jezusa Chrystusa.
Marek Handrysik (horn@post.pl)