Rozdział 1. Bóg – owszem, ale po co Jezus?

Widzicie, taki stary pastor jak ja, który całe życie działał w wielkim mieście, słyszy bez przerwy te same slogany. Jeden z nich brzmi: „Jak Bóg może dopuszczać do takich rzeczy?” Drugi: „Kain i Abel byli braćmi. Kain zabił Abla. Skąd Kain wziął żonę?” A najulubieńszy slogan brzmi: „Panie pastorze, pan ciągle mówi o Jezusie. Przecież to fanatyzm. Czyż nie jest obojętne, jaką religię się wyznaje? Ważne jest uczucie czci dla Najwyższego, Niewidzialnego”.

Jakie to przekonywujące! To samo powiedział już mój wielki rodak, Goethe, który też pochodził z Frankfurtu: „Uczucie jest wszystkim; miano – dym to i mara”. Czy więc mówimy Allah, Budda, los, czy „Istota Wyższa” – jest to obojętne. Ważne jest, abyśmy w ogóle w coś wierzyli. A precyzowanie naszej wiary – to już fanatyzm. Pięćdziesiąt procent spośród was, którzy mnie słuchacie, również tak myśli, prawda? Widzę jeszcze przed sobą starszą panią, która stwierdziła: „Och, panie pastorze, pan ciągle tylko mówi o Jezusie i o Jezusie! A czy Jezus nie powiedział sam: „W domu Ojca mego wiele jest mieszkań?” Wszyscy się tam zmieszczą!” Moi przyjaciele, to jest jedno wielkie oszustwo!

Byłem kiedyś w Berlinie na lotnisku „Tempelhofer Feld”. Przed wejściem do samolotu musieliśmy raz jeszcze przejść kontrolę paszportów. Przede mną stał wysoki, barczysty pan, taki, wiecie, dwa metry na dwa, z wielkim pledem podróżnym przewieszonym przez ramię. Ten pan szybkim ruchem podał swój paszport i już postawił nogę na schodku. A tu urzędnik mówi: „Chwileczkę. Pański paszport jest już nieważny!” Pan odpowiedział: „Niechże pan nie będzie tak drobiazgowy. Najważniejsze, że mam paszport!” „O nie, – odpowiedział zdecydowanym tonem urzędnik – najważniejsze jest, by ten pański paszport był ważny!”

Dokładnie tak samo jest z wiarą. Nie chodzi o to, bym miał w ogóle jakąś wiarę, jakąkolwiek wiarę. Każdy człowiek w coś wierzy. Niedawno ktoś mi powiedział: „Wierzę, że z dwóch kilogramów wołowiny będzie dobra zupa”. To również jest wiara, choć – jak sami rozumiecie – dosyć mało ważna! Tak więc, nie o to chodzi, aby mieć jakąkolwiek wiarę. Chodzi o to, by mieć taką wiarę, która pomaga żyć nawet w głębokich mrokach, która daje oparcie w chwili wielkiej pokusy i próby, wiarę, za którą można umrzeć. Śmierć jest wielką próbą prawdziwości naszej wiary!

Istnieje tylko jedna prawdziwa wiara, z którą można prawdziwie żyć i umrzeć: jest to wiara w Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego. Jezus sam powiedział: „W domu Ojca mego wiele jest mieszkań”. Ale do tych mieszkań Bożych prowadzą tylko jedne drzwi: „Ja jestem drzwiami; jeśli kto przeze mnie wejdzie, zbawiony będzie”.

Jezus jest drzwiami! Wiem, ludzie nie chcą tego słuchać. O Bogu można dyskutować godzinami. Jeden wyobraża sobie Boga tak, a drugi zupełnie inaczej. Ale Jezus nie może być przedmiotem dyskusji. I mówię wam: tylko wiara w Jezusa, Syna Bożego, jest ratującą i zbawiającą wiarą, z którą można żyć i umrzeć!

Jak śmieszna wydaje się ta wiara różnym ludziom, pokazuje takie małe wydarzenie, z którego spokojnie możecie się pośmiać. Przed laty szedłem sobie raz w Essen przez miasto. Na rogu ulicy stało dwóch mężczyzn wyglądających na górników. Kiedy przechodziłem, jeden z nich zawołał: „Dzień dobry, panie pastorze!” Podszedłem bliżej i pytam: „Czy my się znamy?” A on śmieje się i mówi do drugiego: „To jest pastor Busch. Bardzo przyzwoity chłopak!” „Dziękuję”, – powiadam, a on mówi dalej: „Tak, ale niestety ma bzika!” Oburzyłem się: „Co takiego? Ja mam bzika? Co to ma znaczyć?” A on powtarza: „No naprawdę, pastor jest bardzo fajny, ale cóż – ciągle mówi o Jezusie!” „Człowieku! – krzyknąłem uradowany – to nie jest bzik! Za sto lat znajdzie się pan w wieczności. I wtedy wszystko będzie zależało od tego, czy poznał pan teraz Jezusa. Od tego zależy, czy znajdzie się pan w piekle, czy w niebie! No niech pan powie: zna pan Jezusa?” A on roześmiał się i powiedział do kolegi: „No widzisz? Znowu zaczyna!”.

Teraz też chcę od tego zacząć. Chcę zacząć od słów Biblii: „Kto ma Syna, ma żywot”. Chodziliście kiedyś do szkoły niedzielnej i uczyliście się o Jezusie, ale nie macie Go. „Kto ma Syna – uważajcie: kto „MA”! – ma żywot” – tu i w wieczności. „Kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota”. Tak mówi Słowo Boże! Jest takie powiedzenie: „Kto ma, ten ma!” I to właśnie znaczą powyższe słowa z Biblii. Ze względu na was chciałbym was po prostu namówić – przyjmijcie Jezusa i oddajcie mu swoje życie! Bo bez Niego życie to jest żałosne.

A teraz chcę wam powiedzieć, dlaczego Jezus jest wszystkim i dlaczego wiara w Jezusa jest jedynie słuszną wiarą. A może, jeśli pozwolicie, powiem wam to w sposób bardzo osobisty: powiem wam, dlaczego ja muszę mieć Jezusa i dlaczego w Niego wierzę.

 1. JEZUS JEST OBJAWIENIEM BOŻYM

Kiedy ktoś mi mówi: „Ja wierzę w Boga. Ale po co mi Jezus?”, to odpowiadam: „To jest bzdura! Bóg jest Bogiem ukrytym i bez Jezusa nic o Nim nie wiemy!”

Ludzie mogą sobie wprawdzie wymyślać jakiegoś Boga, np. „kochanego Pana Boga”, który nie opuści porządnego człowieka, jeżeli ten będzie wypijał dziennie tylko pięć kufli piwa. Ale to przecież nie jest Bóg! Tak samo Allah czy Budda – to są projekcje naszych pragnień. Ale Bóg? Bez Jezusa nic o Bogu nie wiemy. Jezus jest Objawieniem Boga. Bóg przyszedł do nas w Jezusie.

Wyjaśnię to wam obrazowo. Wyobraźcie sobie, że stoicie przed ścianą gęstej mgły. Za nią ukryty jest Bóg. Ludzie nie mogą żyć bez Boga i zaczynają Go szukać. Próbują się przedostać przez tę mgłę. Usiłują to zrobić wszystkie religie, bo wszystkie religie są poszukiwaniem Boga. I wszystkie one mają jedną wspólną cechę: błądzą we mgle i nie znajdują Boga.

Bóg jest Bogiem ukrytym. Zrozumiał to pewien mąż imieniem Izajasz i wołał z głębi serca: „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił!” Obyś rozdarł zasłonę z mgły i przyszedł do nas! I pomyślcie tylko: Bóg usłyszał ten krzyk! Rozdarł zasłonę z mgły i przyszedł do nas w Jezusie. Przyszedł, gdy chóry anielskie śpiewały na polach betlejemskich: „Dziś narodził się wam Zbawiciel! Chwała na wysokościach Bogu!” A teraz Jezus mówi: „Kto mnie widział, widział Ojca”.

Bez Jezusa nic nie wiedziałbym o Bogu. To jest jedyne źródło, z którego można czerpać, które może upewnić nas o Bogu. I jak można powiedzieć: „Mogę obyć się bez Jezusa!”?

Mówię to wszystko w wielkim skrócie i wiele muszę pominąć, choć mógłbym wam tyle opowiedzieć o Jezusie. Ale wymienię tu najważniejsze punkty dotyczące pytania: „Po co Jezus?”

 2. JEZUS JEST RATUJĄCĄ MIŁOŚCIĄ BOŻĄ

Muszę wam to wytłumaczyć. Niedawno udzielałem wywiadu pewnemu dziennikarzowi, który m.in. postawił mi pytanie: „Dlaczego właściwie wygłasza pan takie odczyty?” „Dlatego – odpowiedziałem – że boję się, iż ludzie pójdą do piekła. Dziennikarz uśmiechnął się: „Przecież piekła nie ma!” „No – powiedziałem – niech pan trochę poczeka. Za sto lat będzie pan już wiedział, kto miał rację, pan czy Słowo Boże. Ale proszę mi powiedzieć, czy zna pan uczucie lęku przed Bogiem?” „Nie, – odparł – przecież kochanego Pana Boga nie trzeba się bać!” „I tu jest pan w błędzie. Kto ma choćby najsłabsze przeczucie, jaki jest Bóg, ten musi pojąć, że nie ma nic straszliwszego niż On, święty i sprawiedliwy Bóg, jako Sędzia osądzający nasze grzechy. Sądzi pan, że On będzie milczał widząc pańskie grzechy? Mówi pan o „kochanym Panu Bogu”? Biblia tak o Nim nie mówi. Biblia mówi: „Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego”.

Czy zdarzyło się wam już odczuwać lęk przed Bogiem? Jeżeli nie, to znaczy, że jeszcze nawet nie zaczęliście pojmować całej rzeczywistości świętego Boga i waszego grzesznego życia. Gdy jednak zaczniecie lękać się Boga, to spytacie: „Jak mogę ostać się przed Bogiem?”. Sądzę, że największa głupota naszych czasów polega na tym, że ludzie nie boją się już gniewu Bożego; jeżeli jakiś naród nie bierze poważnie żywego Boga i Jego gniewu z powodu grzechów, jest to oznaką straszliwego otępienia.

Profesor Karl Heim opowiadał kiedyś o swojej podróży do Chin, podczas której odwiedził również Pekin. Zaprowadzono go tam na wzgórze, na którego wierzchołku stał „ołtarz niebios”. Wyjaśniono mu, że podczas „nocy pojednania” na wzgórze przychodzą setki tysięcy ludzi niosących lampiony, a cesarz (bo było to w czasach, gdy Chinami rządził cesarz) składa na ołtarzu ofiarę pojednania za swój lud. Opowiadając to, profesor Heim dodał: „Ci poganie zdawali sobie sprawę z gniewu Bożego i wiedzieli, że człowiek potrzebuje pojednania”.

A wykształcony Europejczyk sądzi, że można mówić o „kochanym Panu Bogu”, który jest bardzo szczęśliwy, jeżeli ludzie punktualnie płacą podatek kościelny! Lepiej zacznijmy znowu bać się Boga! Wszyscy bowiem zgrzeszyliśmy! Wy nie? Ależ oczywiście, że tak!

A kiedy nauczymy się na nowo bojaźni Bożej, wtedy spytamy: „Gdzież jest ratunek przed gniewem Bożym? Co może nas uratować?”. I wtedy otwierają się nam oczy: Jezus jest ratującą miłością Bożą. Bóg chce, „aby wszyscy ludzie byli zbawieni”, ale nie może być niesprawiedliwy. Nie może pomijać milczeniem grzechu. I dlatego dał Syna swego jako ratunek, jako pojednanie.

Przenieśmy się na chwilę do Jerozolimy. Jest tam takie wzgórze przed miastem. Ponad głowami wielotysięcznego tłumu wznoszą się trzy krzyże. Ten człowiek wiszący na lewym krzyżu i ten na prawym, to grzesznicy tacy jak my. Ale ten pośrodku! Spójrzcie na Niego, na tego Człowieka z koroną cierniową na głowie, na Syna Boga żywego! „Jakże zniekształcone szlachetne rysy Pana, przed którym świat ten w drodze padnie na kolana i sczeźnie, gdy wybije godzina”. Dlaczego On tam wisi? Ten krzyż jest ołtarzem Boga. A Jezus jest Barankiem, który gładzi grzech świata, który jedna z Bogiem.

Widzicie, dopóki nie znaleźliście Jezusa, jesteście pod gniewem Bożym, nawet jeśli tego nie zauważacie, nawet jeśli temu zaprzeczacie. Tylko ten bowiem, kto przyszedł do Jezusa, ma pokój z Bogiem. „Pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa.”

Pozwólcie, że przytoczę tu taki zupełnie niemądry przykład. W czasie pierwszej wojny światowej byłem artylerzystą. Mieliśmy armaty z tarczami ochronnymi. Kiedyś staliśmy bez piechoty na wy-suniętych do przodu stanowiskach i zaatakowały nas czołgi – nazywaliśmy je wtedy „tankami” – a za nimi szła ich piechota i strzelała. Kule biły jak grad w tarcze naszych armat, ale te tarcze były takie mocne, że byliśmy za nimi bezpieczni. Myślałem sobie wtedy: „Gdybym wystawił poza tarczę tylko samą dłoń, to podziurawiliby mi ją jak sito i musiałbym umrzeć z samego upływu krwi. Ale za tarczą jestem bezpieczny!”

I widzicie, taką tarczą stał się dla mnie Jezus. Wiem, że bez Niego przepadłbym na Sądzie Bożym. Bez Jezusa w sercu moim nie byłoby pokoju, choćbym nie wiadomo co robił. Bez Jezusa umierałbym w śmiertelnym lęku. Bez Jezusa byłbym na wieki potępiony. Bo istnieje wieczne potępienie, poczekajcie, a sami zobaczycie! Ale za krzyżem Jezusa jestem bezpieczny, jak za tarczą. I wiem: On mnie pojednał z Bogiem, On jest moim Wybawcą. Jezus jest ratującą miłością Bożą!

Posłuchajcie: Bóg chce, „aby wszyscy ludzie byli zbawieni”. Dlatego dał swego Syna, aby zbawił, aby pojednał. Dał Go również dla was. Nie spoczywajcie więc, dopóki nie osiągniecie pokoju z Bogiem, dopóki nie będziecie uratowani!

Po co Jezus?

3. TYLKO JEZUS MOŻE UPORAĆ SIĘ Z NAJWIĘKSZYM PROBLEMEM NASZEGO ŻYCIA

Czy wiecie, co jest największym problemem naszego życia? Och, ludzie starsi pomyślą oczywiście o swojej wątrobie albo nerce, czy co tam im akurat dokucza. Niewiarygodne problemy! U młodych z kolei będzie to „dziewczyna” albo „chłopiec”. Każdy ma jakiś swój problem. Ale wierzcie mi, największym problemem naszego życia jest nasza wina przed Bogiem!

Przez wiele lat pełniłem służbę wśród młodzieży. Szukałem wtedy coraz to nowych sposobów wytłumaczenia młodym ludziom, o co tu chodzi. Kiedyś użyłem takiego porównania: „Wyobraźcie sobie – powiedziałem – że przychodzimy na świat z żelaznym łańcuchem na szyi. Za każdym razem, gdy grzeszymy, do łańcucha przybywa nowe ogniwo. Mam brudne myśli – nowe ogniwo. Jestem bezczelny w stosunku do mojej matki – nowe ogniwo. Mówię źle o innych ludziach – następne ogniwo. Dzień przeżyty bez modlitwy, tak jakby Boga nie było – jeszcze jedno ogniwo. Nieuczciwe postępowanie, kłamstwa – ogniwo za ogniwem”.

Zastanówcie się teraz, jak długi jest ten łańcuch, który ciągniemy za sobą! Pomyślcie, że jest to łańcuch naszych grzechów! I chociaż niewidoczny, to jednak realny przed Bogiem. Zadaję sobie nieraz pytanie, dlaczego ludzie nie są tak naprawdę radośni i szczęśliwi. Nawet ci, którym powodzi się dobrze. A wy, czy jesteście szczęśliwi? Nie, nie możecie być szczęśliwi, nie możecie, ponieważ ciągniecie za sobą ten łańcuch win! I nie może wam go odjąć ani kaznodzieja, ani ksiądz, ani nawet anioł. Bóg również nie może was od niego uwolnić, bo jest sprawiedliwy: „Co człowiek sieje, to i żąć będzie”.

Ale oto przyszedł Jezus! Ten jeden Jedyny, który może rozwiązać największy problem naszego życia. On bowiem umarł za moją winę. Umierając zapłacił za nią. I dlatego jest w stanie zdjąć ze mnie ten łań-cuch grzechów. Tylko On jeden może tego dokonać!

Chciałbym zapewnić was z własnego doświadczenia: świadomość, że przebaczone mi są moje winy, jest prawdziwym wyzwoleniem. Jest to największe wyzwolenie w czasie, gdy żyjemy, a cóż dopiero w godzinie śmierci! Słuchajcie, ludzie starzy – możecie umierać mając przebaczenie grzechów albo odchodzić do wieczności dźwigając brzemię win! Czy to nie straszne?

Znam ludzi, którzy przez całe życie mówili: „Ja jestem dobry. Postępuję słusznie”. A potem leżą na łożu śmierci i nagle widzą: ich okręt odpływa na mrocznych falach w wieczność, ku Bogu. Nic nie mogli wziąć ze sobą: ani domku, ani konta w banku, ani książeczki oszczędnościowej, nic, oprócz własnej winy. Tak staje się przed Bogiem. Straszne! Jednakże tak właśnie ludzie odchodzą. I jeżeli powiecie: „Tak umierają wszyscy”, to będziecie mieli rację! Ale Wy nie musicie tak umierać! Jezus przebacza grzechy. I to jest największe wyzwolenie, jakiego możemy dostąpić już teraz.

Jako osiemnastoletni chłopiec doświadczyłem, czym jest przebaczenie grzechów: krępujący mnie łańcuch spadł! Jest taka pieśń: „Grzech zniewalał mnie, lecz Jezus wolność dał…” Życzę wam, byście również tego doświadczyli! Przyjdźcie do Jezusa. Jeszcze dziś. On czeka na was. I powiedzcie Mu: „Panie, moje życie jest chybione i pełne winy. Przemilczałem to i zawsze mówiłem o sobie dobrze. Ale teraz wyznaję Tobie wszystko. Wierzę, że Twoja krew zgładziła moją winę”. Tak, przebaczenie grzechów jest czymś wspaniałym!

W siedemnastym wieku żył w Anglii pewien człowiek. Nazywał się Bunyan. Spędził on wiele lat w więzieniu, cierpiąc za swoją wiarę. Takie rzeczy zdarzają się we wszystkich stuleciach. Obok Słowa Bo-żego więzienia są najbardziej stabilną rzeczą, jaką posiada ludzkość. Ten Bunyan napisał w więzieniu przepiękną książkę, która do dziś jest aktualna. Opisuje w niej życie chrześcijanina jako bardzo nie-bezpieczną, pełną przygód wędrówkę. Zaczyna to się tak: ktoś żyje w wielkim, pełnym światowego zgiełku mieście. Nagle ogarnia go niepokój i mówi sobie: „Coś tu jest nie w porządku. Jestem smutny i nieszczęśliwy. Powinienem stąd odejść!”. Rozmawia o tym z żoną, która uważa, że mąż jest przemęczony, zdenerwowany i potrzebuje odpoczynku. Ale odpoczynek nie pomaga mu. Niepokój się wzmaga. I pewnego dnia człowiek ten postanawia opuścić to miasto. Odchodząc zauważa, że na plecach niesie wielki ciężar. Chce go zrzucić, ale nie może. Im dalej idzie, tym cięższe jest jego brzemię. Uświadamia sobie, że ciężar ten przygniatał go zawsze, ale dopóki żył w świecie, nie odczuwał tego tak bardzo. Tam ciężar ten wydawał się rzeczą naturalną. A teraz ledwo może go udźwignąć. Wąską ścieżką wędruje pod górę, upadając pod ciężarem. I nagle za zakrętem widzi krzyż. Nieprzytomny ze zmęczenia pada przed krzyżem na kolana, obejmuje go ramionami i spogląda w górę. I w tej samej chwili czuje, jak ciężar z niego spada i z hukiem toczy się w przepaść.

Cudowny symbol tego, co człowiek może przeżyć pod krzyżem Jezusa Chrystusa. „Ujrzałem w duchu Baranka Bożego, jak za mnie umierał na krzyżu, krwią zalany. I pełen skruchy wyznałem u stóp Je-go, że jest to miłości Bożej cud świetlany, że On – niewinny, umarł – za winnego”.

Tak, przebaczenie moich grzechów, za które zapłacił Zbawiciel. Jestem uwolniony z łańcucha win. Nic już na mnie nie ciąży. Przebaczenie grzechów, które może nam ofiarować tylko Jezus!

Muszę tu jeszcze coś dodać, żebyście zrozumieli, dlaczego wierzę w Jezusa.

4. JEZUS JEST DOBRYM PASTERZEM

Każdy z was doświadczył już chyba uczucia samotności i pustki w życiu. Człowiek czuje nagle: czegoś mi brakuje. Ale czego? Powiem wam: brakuje wam żywego Zbawiciela!

Mówiliśmy przed chwilą, że Jezus umarł na krzyżu, aby zapłacić za nasze grzechy. Zapamiętajcie dobrze to zdanie: „Ukarany został dla naszego zbawienia”. Potem złożono Go do skalnego grobu, do którego wejście zostało przywalone ciężkim kamieniem. Na wszelki wypadek namiestnik rzymski położył na nim pieczęć i postawił przed grobem wartę, rzymskich legionistów. Wyobrażam sobie, że byli to wspaniali żołnierze, mężowie, którzy walczyli we wszystkich krajach świata: w Galii (dzisiejsza Francja), w Germanii (dzisiejsze Niemcy), w Azji i w Afryce. Chłopcy ci pokryci byli bliznami. I oto stoją tam o świcie trzeciego dnia, tarcza na ramieniu, oszczep w prawej ręce, na głowie hełm. Rzymski legionista stał na warcie i można było na nim polegać. I nagle robi się zupełnie jasno. W Biblii czytamy: „…Anioł Pański zstąpił z nieba i przystąpiwszy odwalił kamień…” I Jezus wyszedł z grobu. Było to tak wstrząsające, że żołnierze zemdleli. W kilka godzin później Jezus spotkał dziewczynę, o której Biblia mówi, że miała w sobie siedem demonów, które Jezus z niej wypędził. Ta dziewczyna stała u grobu i płakała, a gdy zobaczyła Jezusa, wcale nie zemdlała, wprost przeciwnie – gdy poznała, że to jest Pan zmartwychwstały, uradowała się i zawołała: „Nauczycielu!” Była pełna radości, bo zrozumiała, że Jezus, dobry Pasterz, żyje i jest przy niej.

I, widzicie, ja dlatego pragnę mieć Jezusa, bo potrzebuję kogoś, kogo mogę trzymać za rękę. Bywałem w życiu na dnie mrocznych przepaści. Za moją wiarę siedziałem w więzieniach hitlerowskich. I były takie godziny, w których myślałem: „Tylko jeden krok dzieli mnie od obłędu, z którego nie ma powrotu”. I wtedy przychodził do mnie Jezus. I już wszystko było dobrze. Takie świadectwo mogę tu dziś przed wami złożyć.

Przeżyłem w więzieniu taki jeden wieczór, podczas którego rozpętało się tam piekło. Przywieziono transport ludzi, którzy mieli być odesłani do obozu koncentracyjnego. Ludzi, którzy nie mieli już żadnej nadziei. Byli wśród nich kryminaliści, byli ludzie niewinni, byli Żydzi. I tego sobotniego wieczoru ogarnęła ich wszystkich rozpacz. We wszystkich celach ludzie zaczęli krzyczeć, wyć, walić w ściany i w drzwi. Nie wyobrażacie sobie, co to było! Więzienie pełne oszalałych ludzi w celach. Zdenerwowani strażnicy zaczęli strzelać w sufit, miotali się po korytarzach, kogoś zbili. A ja siedziałem w celi myśląc, że tak będzie w piekle. Trudno opisać to, co wtedy przeżyłem. I nagle przyszło mi na myśl, że przecież jest Jezus. Zacząłem cicho, zupełnie cicho szeptać: „Jezus! Jezus! Jezus!”: I w przeciągu trzech minut zrobiło się cicho. Pomyślcie tylko: siedząc sam w swojej celi wzywałem Go szeptem, nikt tego nie słyszał, tylko On – i demony musiały ustąpić, zacząłem wtedy głośno śpiewać (co było surowo za-bronione): „Jezu, ma radości, duszy mej miłości, drogi Jezu mój! Kiedyż, kiedyż, Panie, tęsknić już przestanę, głos usłyszę Twój? Tyś jest mym schronieniem, pod Twych skrzydeł cieniem nie zatrwożę się. Niech pękają skały, drży krąg ziemi cały – Jezus chroni mnie!” Strażnicy nic nie powiedzieli na ten mój głośny śpiew. O, moi drodzy, wtedy poczułem, co to znaczy mieć żywego Zbawiciela.

Mówiłem już o tym, że kiedyś wszyscy musimy przejść przez trudne doświadczenie – przez śmierć. Ktoś mi kiedyś zarzucił: „Wy, księża, napędzacie ludziom strachu przed śmiercią”. Odpowiedziałem: „Nie muszę nikomu napędzać strachu, bo wszyscy boimy się śmierci”. Ale jeżeli umierając będę mógł trzymać za rękę dobrego Pasterza! Ale potem ktoś mi powiedział – miał słuszność – ze dzisiejszy człowiek bardziej boi się życia niż śmierci, bo życie jest przerażające, gorsze od śmierci. I właśnie, moi drodzy, chodzi o to, aby żyjąc mieć Zbawiciela!

Muszę opowiedzieć wam historię, którą często przytaczam. Brzmi ona niewiarygodnie, ale jest prawdziwa. Poznałem kiedyś w Essen pewnego przemysłowca, jednego z tych, co to są zawsze w dobrym humorze. I on mi powiada: „Panie pastorze, to takie miłe, że pan nakłania dzieci do dobrego. Proszę, oto sto marek na ten cel”. A ja mu na to: „No, a pan sam?”. „Nie, nie, panie pastorze, ja, wie pan, mam już swój własny światopogląd…” Rozumiecie: chłop dobry z kościami, a tak daleki od Boga, jak Księżyc od Syriusza. Pewnego dnia miałem dawać ślub… W takim ogromnym pustym kościele jest czasem nie-przytulnie, gdy obecni są tylko nowożeńcy i może z dziesięć innych osób. Wszyscy czują się trochę zagubieni. Świadkiem młodej pary był ten mój zadowolony z siebie przemysłowiec. Bardzo elegancki, we fraku i z cylindrem w dłoni. I nagle zrobiło mi się szczerze żal tego człowieka: oto w ogóle nie wiedział, jak należy zachować się w kościele. Widać było, że nie ma pojęcia, czy teraz należy uklęknąć, czy w tym momencie ma się przeżegnać, a w innym wstać itd. Pomogłem mu trochę zabierając i odkładając na bok cylinder. Potem śpiewaliśmy pieśń, której on oczywiście w ogóle nie znał, ale robił minę, że też śpiewa. Możecie go sobie wyobrazić? Prawdziwy świa-towiec, który chce się dopasować do obowiązujących w kościele zwyczajów. A potem zdarzyło się coś bardzo osobliwego. Otóż panna młoda pomagała w prowadzeniu nabożeństwa dla dzieci i na jej ślubie śpiewało 30 małych dziewczątek. Stojąc na galerii śpiewały słodkimi głosami tę prostą pieśń dziecięcą, którą może znacie: „Owieczką jam Jezusa, On dobry Pasterz mój. Uwielbia Go ma dusza, bo dał mi ży-wot swój…” Spojrzałem na przemysłowca i przestraszyłem się: „Co mu jest – myślę – zachorował?”. A on słania się na nogach, zakrył twarz rękami i cały drży. Byłem już zdecydowany wezwać pogotowie, ale nagle zrozumiałem: ten człowiek płakał… Dziewczątka zaśpiewały ostatnią strofkę pieśni: „Owieczką jam Jezusa, On dobry Pasterz mój. W Nim mam ja pokrzepienie i żywej wody zdrój. Na pasze wciąż zielone, na żyzne błonia sam prowadzi moją duszę, da wieczny pokój tam”. Dzieci śpiewają, a ten wielki przemysłowiec siedzi i płacze! Wiecie, co stało się w wielkim, pustym kościele? Ten człowiek pojął: „Dzieci mają coś, czego ja nie mam – mają dobrego Pasterza. A ja jestem samotny i zgubiony”.

Drodzy moi, bracia i siostry, nie możecie osiągnąć w życiu niczego, co można by porównać ze szczęściem dzieci, które mówią: „Należę do owczarni Jezusa Chrystusa i mam dobrego Pasterza”. Nic nie może się z tym równać! Dążcie więc do tego, abyście również mogli tak powiedzieć!

Dlaczego wierzę w Jezusa? Bo jest On dobrym Pasterzem, najlepszym Przyjacielem, moim żywym Zbawicielem.

Po co Jezus? Powiem wam coś jeszcze na zakończenie.

 5. JEZUS JEST KRÓLEM ŻYCIA

Przed laty prowadziłem obóz letni dla młodzieży w Böhmerwald. Po zakończeniu obozu wszyscy się rozjechali, a ja zostałem, czekając na samochód, który miał przyjechać po mnie następnego dnia. Uloko-wano mnie na noc w starym pałacyku myśliwskim, który należał kiedyś do jakiegoś króla. Obecnie mieszkał w nim leśniczy. Pałacyk był bardzo zapuszczony, i nie było w nim elektryczności. W dużym pokoju gościnnym był za to kominek, w którym rozpalano ogień. Ktoś przyniósł mi lampę naftową i zostałem sam. Za oknami szalała burza. Gwałtowna ulewa szumiała wśród otaczających dom sosen. Taka sceneria, wiecie, jak w bajce o rozbójnikach. Wyjątkowo nie miałem przy sobie nic do czytania, ale na gzymsie nad kominkiem znalazłem jakąś broszurkę. Usiadłem więc i przy świetle naftowej lampy zaczą-łem czytać. Czegoś równie strasznego nie czytałem jeszcze nigdy. Autorem był lekarz, który w tej książeczce dawał wyraz niepohamowanej furii, do jakiej doprowadziła go śmierć pacjenta. Pisał mniej więcej tak: „Śmierci, ty wrogu ludzkości! Cały tydzień walczyłem o życie ludzkie i już sądziłem, że człowiek ten jest uratowany. I nagle zjawiłaś się szczerząc zęby w uśmiechu, stanęłaś przy łóżku i wszystko przepadło! Leczę ludzi i wiem, że to daremne, bo zawsze kiedyś przychodzisz i wyciągasz po nich swoją rękę kościotrupa. Ty oszuście, ty wrogu!” I tak strona po stronie, nic, tylko nienawiść do śmierci. A potem te najstraszniejsze słowa: „Ty, śmierci, która jesteś kropką, wykrzyknikiem na końcu życia! Do diabła, żebyś była tylko wykrzyknikiem! Ale gdy patrzę na ciebie, zamieniasz się w znak zapytania. I pytam sam siebie: czy śmierć jest końcem wszyst-kiego? Czy po niej jest coś jeszcze? Śmierć – ten podły, nikczemny znak zapytania!”

Otóż to właśnie! A ja mówię wam, że śmierć nie jest końcem wszystkiego! Jezus, który wie najlepiej, powiedział: „…Szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie (…). A ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do żywota…”. Wszystko rozstrzyga się tu, na ziemi! A ja cieszę się, że mam Zbawiciela, który już daje życie, który sam jest żywotem i prowadzi do żywota. Dlatego z taką radością Go zwiastuję.

W czasie pierwszej wojny światowej byłem pod Verdun, gdzie toczyły się wielkie bitwy. Trwały one przez długie tygodnie. Naokoło leżały stosy trupów. Od tamtego czasu aż do dziś prześladuje mnie słodkawa woń śmierci. Gdy przechodzę obok jakiegoś pomnika ku czci poległych za ojczyznę, zawsze czuję ten zapach spod Verdun, zapach trupów. Gdy myślę, że za sto lat nikogo z dziś żyjących nie będzie już na ziemi, zawsze czuję ten straszliwy oddech śmierci. A wy go nie czujecie?

I w tym świecie śmierci jest Ktoś, kto zmartwychwstał! I pomyślcie tylko, ten Ktoś mówi: „Ja żyję i wy też będziecie żyli. Wierzcie we mnie. Przyjdźcie do mnie. Nawróćcie się do mnie. Stańcie się moją własnością. Ja poprowadzę was do żywota!” Czy to nie jest cudowne? Jak w tym świecie śmierci można w ogóle żyć bez tego Zbawiciela, który jest życiem i prowadzi do wiecznego życia!

W tych dniach przeczytałem stary list przedrukowany przez profesora Karla Heima. Jest to list żołnierza-chrześcijanina, który poległ w Rosji w czasie drugiej wojny światowej. Ten list brzmiał mniej więcej tak: „Tu jest okropnie. Gdy Rosjanie zaczynają strzelać ze swoich „organów Stalina”, wpadamy w panikę. A to zimno! I śnieg! Straszne! Ale ja się nie boję. Jeżeli polegnę, to w jednej chwili przejdę do chwały. Nawałnica ucichnie, i twarzą w twarz ujrzę mego Pana, opromieni mnie Jego światłość. To będzie cudowne i nie boję się myśli, że mogę tu polec”. I, rzeczywiście, żołnierz ten poległ wkrótce po napisaniu tego listu. Czytając jego słowa, nie mogłem oprzeć się myśli: „Jakież to wspaniałe, że młody człowiek nie boi się śmierci, ponieważ poznał Jezusa!”

Tak, Jezus jest Królem życia. I tym, którzy są Jego, daje pewność nadziei na życie wieczne.

Byłem kiedyś w Lipsku podczas Dni Kościoła. Na ratuszu wydano wielkie przyjęcie z udziałem najwyższych władz świeckich i kościelnych. Wygłaszano mowy, na tyle niezobowiązujące, żeby nikt nie poczuł się urażony. Heinrich Giesen, ówczesny sekretarz generalny Dni Kościoła Ewangelickiego w Niemczech, miał wygłosić końcowe przemówienie. Nigdy nie zapomnę jak wstał i powiedział: „Pytacie, moi panowie, jacy z nas są ludzie. Odpowiem jednym zda-niem. Jesteśmy ludźmi, którzy się modlą: 'Dobry Boże, spraw, abym żył jak trzeba i dostał się do nieba”. Po czym usiadł. To było coś niesamowitego, jak zebrani byli wstrząśnięci.

W czasie wojny trzydziestoletniej Paul Gerhardt napisał taki wiersz: „Żyję na tym świecie, więc muszę na nim być, ale jestem obcy i nie chcę tutaj żyć. Wędruję swoją drogą, do mej Ojczyzny bram, by Ojciec mój niebiański pociechę dał mi tam”. Życzę wam, abyście też wędrowali taką drogą przez ten świat.

Po co Jezus? Wszystko, ale to wszystko zależy od tego, czy Go poznacie.