Rozdział 9. Jak poradzimy sobie z życiem, jeżeli nie będziemy mogli wierzyć

Muszę wam z miejsca powiedzieć, że nie wierząc nie można sobie w ogóle poradzić z życiem. Ja też nie mógłbym nic poradzić niewierzącemu człowiekowi, bo jemu po prostu nie można nic poradzić. Chciałbym wam tu wyjaśnić, dlaczego tak jest. Ludzie wmawiają sobie, że Bóg jest teologicznym twierdzeniem, ideą, siłą natury czy czymś w tym rodzaju. A Bóg, moi drodzy, jest Osobą, żyje i wypełnia sobą wszystko. Jest rzeczywistością. I jeżeli ja nie mam pokoju z Bogiem, nie uporządkowałem przed Nim swoich spraw, jeżeli nie jestem dzieckiem Bożym, to żyję poza rzeczywistością. A to jest niebezpieczne. To była wielka godzina mojego życia, gdy jako młody oficer podczas pierwszej wojny światowej zrozumiałem nagle, że Bóg istnieje. Miałem uczucie, jakbym jadąc samochodem uderzył nagle w mur. Dawniej też mówiłem: “Wierzę w Pana Boga”, i takie inne frazesy, ale nie rozumiałem, że On jest rzeczywistością. I nagle zderzyłem się z rzeczywistością Bożą.
Jest w Biblii taki wstrząsający psalm, który mówi o tym, że Bóg jest tak rzeczywisty, iż nie sposób przed Nim uciec: “Jeśli wstąpię do nieba, Ty tam jesteś…” Amerykański kosmonauta Glenn powiedział, że był głęboko poruszony, gdy lecąc w rakiecie, uświadomił sobie: Bóg jest tu również! “Jeśli wstąpię do nieba” – albo będę pędził w kosmos – “Ty tam jesteś!”. Jeśli zjadę na najniższy pokład kopalni – poniżej tysiąca metrów – i tam natknę się na Boga. Psalmista mówi: “Jeśli przygotuję sobie posłanie w krainie umarłych, i tam jesteś…” Leciałem kiedyś do Kalifornii, i żona włożyła mi do walizki jeden wiersz z tego psalmu. Gdy otworzyłem walizkę w San Francisco, przeczytałem: “Gdybym wziął skrzydła rannej zorzy i chciał spocząć na krańcu morza, nawet tam prowadziłaby mnie ręka Twoja, dosięgłaby mnie prawica Twoja”. Tak, Bóg jest wielką rzeczywistością. A ponieważ Bóg jest wielką rzeczywistością, to nie można bezkarnie żyć, pomijając Go. Jeżeli żyję tak, jakby Boga nie było, to znaczy: lekceważę Jego przykazania, nie święcę niedzieli, dopuszczam się zdrady w małżeństwie, kłamię, nie szanuję rodziców, nie oddaję czci Bogu – to żyję poza rzeczywistością. I wtedy nie mogę poradzić sobie z życiem. Rozejrzyjcie się wokoło: ludzie nie dają sobie rady, nawet ci, którzy mają dużo pieniędzy, bo nie mają we-wnętrznego spokoju, nie układa im się życie osobiste i rodzinne.
Jak poradzimy sobie z życiem, jeżeli nie będziemy mogli wierzyć? Nie poradzimy sobie. I nie poradzimy sobie ze śmiercią. Za sto lat nikogo z nas już tu nie będzie, a to znaczy, że każdy z nas spotka się do tego czasu ze śmiercią. Jeżeli ktoś mówi, że po śmierci nic nie ma, że po prostu jesteśmy martwi, to zastanówcie się, czy wolicie wierzyć własnym wyobrażeniom, czy też zaufać Słowu Bożemu. Jak poradzi sobie z umieraniem ktoś, kto nagle uświadomi sobie, że nie może wziąć ze sobą nic z tego, co gromadził przez całe życie? Ktoś ma na przykład domek, ja nie mam, ale ktoś z was może ma. Ja mam za to piękną bibliotekę. I muszę zostawić wszystko, co lubiłem, również ludzi, któ-rych kochałem – nie mogę zabrać ze sobą nic i nikogo. Bo do wieczności zabiera się ze sobą tylko jedno: swoją winę przed Bogiem. I wyobraźcie sobie teraz, że leżycie na łóżku śmierci i nagle uświadamiacie sobie: “Muszę zostawić wszystko. Tylko moje wykroczenia i grzechy całego życia pójdą ze mną przed Oblicze świętego i sprawiedliwego Boga!”. I jakże poradzimy sobie przed Sądem Bożym bez wiary w Tego, który usprawiedliwił bezbożnego? A przecież staniemy przed tym Sądem! Pan Jezus, który był przecież tak miłosierny, powiedział: “Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało…” – ja bałbym się właśnie ich, ale Pan Jezus mówi, że to małe płotki! – “Ale wskażę wam, kogo się bać macie! Bójcie się tego, który, gdy zabija, ma moc wrzucić do piekła.” I Jezus powtarza raz jeszcze, tak jakby przeszedł Go dreszcz przerażenia: “Zaiste, powiadam wam: Tego się bójcie!”
Opowiem wam zdarzenie sprzed kilku lat. W Norwegii żył wtedy znany profesor nazwiskiem Hallesby. Poznałem go. Był to cudowny człowiek. Taki prawdziwy, poważny, spokojny Norweg. I ten profesor prowadził przez tydzień nabożeństwa radiowe. Mogę go sobie wyobrazić, jak stał przed mikrofonem, mówiąc te słowa: “Może się zdarzyć, że dziś wieczorem położycie się spokojnie do łóżka, a jutro rano obudzicie się w piekle. Chciałbym was ostrzec!”. Te słowa rozpętały okropną burzę, bo Norwedzy również podpadają pod rubrykę “ludzie nowocześni”, a ci ludzie odgrywają dzisiaj ogromną rolę. Dziennikarz największej gazety w Oslo napisał artykuł wstępny, takiej mniej więcej treści: “Nie żyjemy w średniowieczu! Jest doprawdy nie do pomyślenia, żeby tak nowoczesna instytucja, jak radio była wykorzystywana do rozpowszechniania takich bzdur!” I tak dalej. Oczywiście za dużą gazetą idą mniejsze i też ujadają. W całej prasie podniósł się szum: nie żyjemy w średniowieczu! Jak człowiek będący profesorem może mówić o piekle! I tak dalej. No, wtedy radio w Oslo zwróciło się do profesora Hallesby z prośbą, by wyjaśnił tę sprawę. Profesor stanął przed mikrofonem i powiedział: “Poproszono mnie, żebym wyjaśnił tę sprawę. Wyjaśniam: może się zdarzyć, że dziś wieczorem położycie się spokojnie do łóżka, a jutro rano obudzicie się w piekle. Chciałbym was ostrzec!”. Po tym oświadczeniu zakotłowało się. Wszystkich biskupów w Norwegii py-tano, czy piekło istnieje, czy też nie. Nawet czasopismo “Der Spiegel” zajęło się tą sprawą i umieściło duży artykuł o “piekielnej kłótni w Norwegii”.
Nie upłynął jeszcze rok od tej awantury, gdy przyjechałem do Oslo z wykładami dla studentów, a przy okazji miałem wygłosić parę publicznych odczytów. Zaczęło się od konferencji prasowej. W hotelu zebrali się przedstawiciele wszystkich gazet. I tak się osobliwie złożyło, że po mojej prawej stronie miałem dziennikarza, który wtedy zaczął całą tę historię, a po lewej miałem profesora Hallesby, jako przedstawiciela prasy ewangelickiej. No i oczywiście zaraz się zaczęło! Ten dziennikarz zaatakował mnie: “Pastorze Busch, pan jest nowoczesnym człowiekiem. Pan wie, że między mną a profesorem Hallesby istnieje spór, więc niech pan powie: czy pana zdaniem piekło istnieje?”. “Tak – odpowiedziałem – piekło istnieje, to oczywiste.” “Nie rozumiem, jak pan może twierdzić coś podobnego!” “Chętnie panu wytłumaczę – odpowiedziałem. – Wierzę, że piekło istnieje, ponieważ Jezus sam to powiedział. A ja bezwzględnie ufam Słowu Jezusa, ponieważ On wie więcej niż wszyscy mądrzy ludzie razem wzięci”. A Słowo Boże mówi: “(Bóg) chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy”. “Dlatego mówimy o wierze, Bóg bowiem ukazał drogę, która prowadzi do błogosławionego życia i błogosławionej śmierci.
Jak poradzimy sobie z życiem, jeżeli nie będziemy mogli wierzyć? Wcale nie będziemy mogli sobie poradzić. Pozwólcie, że uzasadnię wam to jeszcze inaczej. Wyobraźcie sobie, że macie małą, milutką złotą rybkę. I pewnego dnia myślicie: “Ty biedaku, bez przerwy mokniesz w tej zimnej wodzie! Poczekaj, zaraz to zmienimy, zobaczysz jak ci będzie dobrze!”. No i wyjmujecie rybkę z wody, wycieracie ją mięciutkim ręcznikiem i wkładacie do pięknej złoconej klatki. Potem wsypujecie jej tam najlepszy pokarm – nie wiem, co jadają złote rybki, jaja mrówcze czy coś w tym rodzaju? – więc, powiedzmy, wsypujecie najpiękniejsze i najtłustsze jaja mrówcze i mówicie: “Moja kochana złota rybeńko, popatrz, jak masz teraz dobrze – taka piękna klatka, takie wspaniałe mrówcze jaja, także świeże powietrze!”. A co na to złota rybka? Pomacha z wdzięcznością oskrzelami i powie: “Ach, dziękuję, dziękuję!”? Nie, złota rybka zacznie się rzucać i konwulsyjnie łapać powietrze. A gdyby umiała mówić, to krzyknęłaby: “Nie chcę twojej złoconej klatki, nie chcę tych mrówczych jaj, chcę wrócić do mojego żywiołu, chcę do wody!”. A naszym żywiołem jest, widzicie, żywy Bóg, który stworzył niebo i ziemię i stworzył również nas.
Bóg jest naszym żywiołem. A dopóki nie mam pokoju z Bogiem, moja dusza jest w złoconej klatce. W dzisiejszych czasach człowiek daje swojej duszy wszystko możliwe: rozrywki, podróże, najlepsze je-dzenie, wyborowe wina, ale nasza dusza rzuca się konwulsyjnie i mówi: “Nie chcę tego wszystkiego! Chcę wrócić do mojego żywiołu, chcę pokoju z Bogiem!”. Nie bądźcie więc okrutni dla samych siebie! Nasze serce krzyczy z rozpaczy, dopóki nie znajdzie spokoju w społeczności z żywym Bogiem. Ryba chce żyć w swoim żywiole i nasza dusza też tego pragnie, chce do Boga, który jest naszym żywiołem.
Jakże mamy poradzić sobie z życiem, jeżeli nie możemy już wierzyć? Mogę na to odpowiedzieć tylko tyle: nie poradzimy sobie ani z życiem, ani ze śmiercią, ani z wiecznością. A jeżeli sprzeciwicie mi się, mówiąc: przecież ludzie zupełnie dobrze sobie radzą! to powiem wam, że naprawdę nie najlepiej! Taki człowiek jak Goethe na przykład. Piękny, bogaty, mądry, był ministrem, miał, zdawałoby się, wszystko. A przy końcu życia powiedział Eckermannowi, że, gdyby podliczył wszystkie godziny w życiu, w których czuł wewnętrzny spokój, to wyszłyby mu z tego w sumie niecałe trzy dni. Taki brak pokoju! Nie, nie można poradzić sobie z życiem, gdy nie ma się wiary.
To była pierwsza rzecz, o której musiałem wam powiedzieć. A teraz przechodzę do punktu drugiego.

2. WSZYSTKO ZALEŻY OD TEGO, CZY JEST TO WIARA WŁAŚCIWA

Wszystko zależy od tego, czy jest to wiara, która może zbawić. Bo każdy człowiek w coś tam wierzy… Jako młody student przyjechałem kiedyś do domu, i pewnego dnia do mojej matki przyszła w odwiedziny starsza pani. Matki nie było, więc powiedziałem: “Łaskawa pani, matki nie ma w domu, może zechce pani zadowolić się na razie moim towarzystwem”. “Będzie mi bardzo miło – odpowiedziała uprzejmie. Gdy już usiedliśmy, spytała: “Czym pan się zajmuje?”. Odpowiedziałem, że studiuję teologię. “Co! – krzyknęła – Teologię? A któż dzisiaj jeszcze wierzy! To już niemożliwe!” I stara dama wprowadziła na scenę Goethego (było to we Frankfurcie, gdzie kiedyś mieszkał), oświadczając dumnie: “My wierzymy w to, w co on wierzył. Chrześcijaństwo to przeżytek!”.
Ponieważ ta rozmowa sprawiała mi przykrość i nie chciałem sprzeczać się ze starą panią, więc zmieniłem temat. “Łaskawa pani, czy mogę spytać, jak pani zdrowie?” Na to dama szybko popukała w stół i powiedziała: “Toj toj! Takich pytań nie należy zadawać!”. “Przepraszam panią, co to znaczy toj, toj, toj?” “Tak się mówi, żeby zażegnać nieszczęście.” “Ach tak! – stwierdziłem – Pani odrzuciła wiarę w żywego Boga i zastąpiła ją wiarą w odpukiwanie i toj, toj, toj! Ależ to kapitalne! Taka zamiana, to świetny interes!” Zrozumiałem wtedy, że każdy człowiek w coś wierzy. Pytanie tylko, czy jest to właściwa, zbawiająca wiara. W naszych czasach mówi się: najważniejsze, że w coś wierzymy. I jeden wierzy w Pana Boga, drugi w naturę, trzeci w los, czwarty w opatrzność. O nie, moi drodzy, najważniejsze jest, abym miał właściwą wiarę, wiarę, która daje mi pokój z Bogiem i pokój w sercu. Muszę mieć wiarę ratującą mnie przed piekłem, dającą mi tu, na ziemi nowe życie. Na inną wiarę gwiżdżę. Wielu ludzi wierzyło kiedyś w Niemcy, w zwycięstwo, w führera. I co z tego zostało? Czy nie rozumiecie, że wiara może być fałszywa? A ja muszę mieć wiarę prawdziwą, wiarę ratującą! I taką wiarą jest – krótko mówiąc – wiara w Jezusa, Syna żywego Boga. Wiara w Jezusa Chrystusa. Nie w założyciela jakiejś religii, takich mamy na pęczki, ale w Jezusa Chrystusa, Syna Boga żywego.
A teraz muszę powiedzieć wam, jakie znaczenie ma wiara w Jezusa. Jest w Biblii tak cudowna historia, w której znaczenie tej ratującej wiary w Jezusa jest po prostu udowodnione. Przenieście się wraz ze mną w myśli dwa tysiące lat wstecz. Jesteśmy przed bramami Jerozolimy, na wzgórzu Golgota, zwanym “Trupią czaszką”. Nie zwracajcie uwagi na kłębiący się, wrzeszczący tłum. Nie zwracajcie uwagi na rzymskich żołnierzy, którzy trzymają straż i rzucają kości przy dzieleniu się szatami Jezusa. Spójrzcie w górę: na środkowym krzyżu wisi Syn Boży. Ukrzyżowany. Twarz zalana krwią płynącą spod korony cierniowej, którą wciśnięto Mu na głowę. Tam wisi Bóg. Po Jego prawej stronie wisi morderca, którego też ukrzyżowano. Po lewej stronie wisi drugi złoczyńca. Zapada ciemność, nadchodzi śmierć. Jeden z morderców zaczyna krzyczeć: “Słuchaj no, Ty tam pośrodku! Mówiłeś, że jesteś Synem Boga! Jeśli tak jest naprawdę, jeśli nie jesteś kłamcą, zejdź z krzyża, uratuj samego siebie i uratuj mnie!”. Można zrozumieć tego człowieka. W obliczu śmierci, w śmiertelnym strachu mówi się rzeczy, których by się być może inaczej nigdy nie powiedziało. I nagle odzywa się ten drugi złoczyńca i gromi tamtego: “Czy ty się Boga nie boisz?”. Tak, to się od tego zaczyna, że nagle pojmuje się, że Bóg jest święty i straszny.
Gdy na miasta spadały bomby, ludzie odchodzili od zmysłów. Być może zawinił tu Kościół, nie mówiąc, że Bóg może być straszny. Bóg może odmówić pomocy! “Czy ty się Boga nie boisz!” Na ulicach na-szych wielkich miast należy krzyczeć: “Czy wy się Boga nie boicie!” W gabinetach wielkich przedsiębiorstw i biur, gdzie ludzie idą po trupach, by zgarnąć pieniądze, należy krzyczeć: “Czy wy się Boga nie boicie!”. Młodym ludziom żyjącym w rozpuście trzeba powiedzieć: “Czy wy się Boga nie boicie! Co wy sobie wyobrażacie? Czy jesteście ślepi?”. Tak, od tego – to się zaczyna, że człowiek poznaje świętość i straszliwość Boga. A ten łotr, ten przestępca mówił dalej: “Na nas ciąży sprawiedliwy wyrok, myśmy na to zasłużyli!”. I to jest ta druga rzecz prowadząca do ratującej wiary: wyznanie własnej winy.
Spotkałem wielu ludzi, którzy mi mówili, że nie mogę wierzyć, a kiedy ich pytałem, czy rozumieją, że są winni przed Bogiem, odpowiadali: “Nie, czynię dobrze i nie boję się nikogo”. Mówiłem im wtedy, że dopóki sami siebie tak okłamują, nigdy nie wyjdą na światło. Niedawno znowu spotkałem kogoś, kto powiada: “Czynię dobrze i nie boję się nikogo!”. Odrzekłem na to: “Moje gratulacje! Ja bym tego o sobie nie mógł powiedzieć. W moim życiu niejedno nie jest w porządku”. Na to on: “No, oczywiście, jeżeli brać to tak rygorystycznie…” “O! – odpowiedziałem – Bóg bierze to rygorystycznie! Niechże pan nie okłamuje sam siebie!”
Widzicie, do prawdziwej, ratującej wiary dojdziecie dopiero wtedy, gdy grzech nazwiecie grzechem, gdy wasze brudne stosunki seksualne nazwiecie rozpustą, gdy swoją zdradę małżeńską nazwiecie zdradą małżeńską, gdy swoich kłamstw nie będziecie nazywać sprytem, gdy nie będziecie usprawiedliwiać swego egoizmu, tylko przyznacie, że wasze “ja” jest waszym bogiem – a to już jest bałwochwalstwo! Drugim krokiem prowadzącym do prawdziwej wiary jest nazwanie swego grzechu i przyjście do Boga ze słowami: “Panie, zasłużyłem na Twój sąd!”. Jest rzeczą straszną, że w naszych czasach wmawiamy sobie, że wszystko jest w porządku. Bóg zerwie nam kiedyś tę maskę z twarzy. Ten złoczyńca zwrócił się potem wprost do Jezusa i powiedział: “Nie uczyniłeś nic złego. Dlaczego wisisz tu?”. W tym momencie człowiek ten zrozumiał: “On wisi tu za moje winy!”. I mógł już tylko zawołać: “Jezu, wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do Królestwa swego”. I to jest ta trzecia sprawa: uwierzył, że Jezus może zbawić na wieki, ponieważ umarł za nas. I Jezus mu odpowiedział: “Zaprawdę powiadam ci, dziś będziesz ze mną w raju”. To, widzicie, jest ta ratująca wiara: zrozumienie, że Bóg jest święty, uznanie, że jest się zgubionym i poznanie, że Jezus, który umarł za mnie na krzyżu, jest moją jedyną szansą. Bez tej wiary nie poradzicie sobie z życiem. Z tą wiarą poradzicie sobie na pewno. Nic innego nie mogę wam powiedzieć.
Ludzie nieraz mi zarzucają, że jestem jednostronny. Mogę na to odpowiedzieć tylko tyle: “Przepraszam! Istnieje tylko ta jedna droga, aby dać sobie radę z życiem, ze śmiercią i przed Sądem: przychodzę jako grzesznik do Jezusa, wyznaję Mu ze skruchą moje grzechy i wierzę, że “Zbawcy krew obmywa brud win, (…) krwią odkupił nas Boży Syn…”. Chciałbym, żebyście stale pamiętali, że Jezus umarł za nas. Kiedy rano wstajecie, pomyślcie – Jezus umarł za mnie. W ferworze pracy pomyślcie – Jezus umarł za mnie. I wtedy stanie się – tak Bóg zsyła łaskę – że zaczniecie Go wielbić i powiecie: “Umarł za mnie! A więc wolno mi wierzyć!”. W tej samej chwili, gdy to pojmiecie – staniecie się dzieckiem Bożym! Jezus mówi: “Ja jestem drzwiami, jeśli kto przeze mnie wejdzie, zbawiony będzie…”
Tak, teraz jednak muszę coś jeszcze dodać. Muszę odpowiedzieć tym, którzy mi mówią: “Panie pastorze, wszystko to dobrze, ale ja nie mogę uwierzyć w to, co pan mówi. Jak słucham pana, bardzo mi się podoba to wszystko, ale zupełnie nie mogę w to uwierzyć”. Wielu ludzi mi już to mówiło i muszę im tu odpowiedzieć. Tych, którzy tak mówią chciałbym podzielić na cztery grupy:

3. LUDZIE, KTÓRZY NIE MOGĄ WIERZYĆ, BO…

a) …nie są religijni 
Do tej pierwszej grupy należą ludzie, którzy oświadczają: “Nie wierzę, bo po prostu nie jestem religijny. Pan jest religijny, panie pastorze, a ja nie!”. Na to mogę tylko odpowiedzieć, że ja też nie jestem religijny. Bo, wiecie, bardzo mało sobie robię z bicia w dzwony, z dymów kadzidlanych i innych rzeczy w tym rodzaju. Byłem bardzo zadowolony, że w ostatnich latach miałem kazania w sali, gdzie nie było organów ani dzwonów, i wcale mi tego nie bra-kowało. Nie mam nic przeciwko organom ani dzwonom, ale ich nie potrzebuję. Taki jestem niereligijny!
W czasie gdy Jezus, Syn Boży, przebywał na ziemi, było tu bardzo dużo religijnych ludzi. Uczeni w Piśmie, kapłani, faryzeusze – wszyscy oni byli bardzo religijni. Ale tacy saduceusze na przykład byli już bardziej liberalni w sprawach religii. To ci, którzy dziś mówią: “Szukamy Boga w przyrodzie!”. A w czasach Hitlera mówili: “W naszych sztandarach płonie Duch Boży!” I ci religijni ludzie ukrzyżowali Syna Bożego. Nie pasował do nich. Byli również ludzie absolutnie niereligijni: prostytutki, celnicy, rzemieślnicy pochłonięci całkowicie swoją pracą, bo musieli zarabiać na chleb; i taki wielki pan jak Zacheusz, który wciąż trudził się zbijaniem majątku. Wszyscy oni byli absolutnie niereligijni. I oni właśnie znaleźli drogę do Jezusa! Jak to było możliwe? Ach, po prostu – oni wiedzieli, że są winni przed Bogiem, że w ich życiu wszystko jest złe. A tu przyszedł Zbawiciel, który chciał ich zmienić w dzieci Boże. Więc uwierzyli w Niego.
Pan Jezus nie po to przyszedł, by z ludzi religijnych zrobić ludzi jeszcze bardziej religijnych. Pan Jezus przyszedł po to, by grzeszników uratować od śmierci i od piekła, by uczynić ich dziećmi  Bożymi. I jeżeli są wśród was ludzie, którzy mówią: “Nie mogę wierzyć, bo nie jestem religijny”, to odpowiadam im, że wobec tego mają największą szansę stać się dzieckiem Bożym. Wiemy dobrze, że jesteśmy grzesznikami, ale: “Jezus umarł za mnie!”. Raz jeszcze powtarzam, że Jezus nie po to przyszedł, aby z ludzi religijnych zrobić ludzi jeszcze bardziej religijnych, ale przyszedł po to, by z nas, zgubionych grzeszników, uczynić dzieci Boga żywego!
b) …nie chcą wierzyć 
Druga grupa składa się z tych, którzy wprawdzie mówią: “Nie mogę wierzyć”, ale gdyby byli uczciwi, musieliby przyznać, że w rzeczywistości wcale nie chcą wierzyć. A to dlatego, że gdyby zaczęli wierzyć, całe ich życie musiałoby ulec zmianie. A tego nie chcą. Wiedzą, że wszystko w ich życiu jest złe i wiedzą, że zostając dziećmi Bożymi, będą musieli ukazać się w pełnym świetle. Nie, nie – tego nie chcą. Wyglądaliby głupio przed kolegami. A co powiedzieliby krewni? Lepiej tego uniknąć! Tak więc, gdy spotykacie ludzi, którzy mówią, że nie mogą wierzyć – przyjrzyjcie się im dobrze, czy przypadkiem nie powinni powiedzieć, że nie chcą wierzyć.
W Biblii opisana jest taka wstrząsająca historia. Syn Boży, Pan Jezus, siedział raz na Górze Oliwnej. Przed Nim, w dole, leżało zalane potokami słońca miasto – Jerozolima. Po drugiej stronie miasta wznosiła się góra, na której stała wspaniała świątynia. Nawet poganie przyznawali, że można by ją zaliczyć do siedmiu cudów świata. Ten piękny widok mógł Jezus objąć spojrzeniem, siedząc na Górze Oliwnej. Ale uczniowie Jego spostrzegli nagle z przerażeniem, że po twarzy Jego płyną łzy. Zaskoczeni patrzą na Niego pytająco, a On zaczyna mówić ze wzburzeniem: “Jeruzalem, Jeruzalem, (…) ileż to razy chciałem zgromadzić dzieci twoje, jak kokosz zgromadza pisklęta swoje pod skrzydła, a nie chcieliście! Oto dom wasz pusty zostanie!”. Oto jedne z najbardziej wstrząsających słów Biblii: “…a nie chcieliście!”. Jerozolimczycy również mówili, że nie mogą wierzyć, ale naprawdę nie chcieli wierzyć.
Widzicie, kto nie chce wierzyć, ten nie musi. Mogę wam coś powiedzieć? Otóż w Kościele ciągle jeszcze istnieją jakieś przymusy. A w Królestwie Bożym wszystko jest dobrowolne. Każdy może żyć bez Boga, jeśli chce. Bóg ofiarowuje nam siebie, ale my możemy Go odrzucić. Chcecie żyć bez Boga? Wolno wam! Chcecie żyć bez pokoju z Bogiem? Wolno wam! Chcecie żyć bez modlitwy? Wolno wam! Chcecie żyć bez Biblii? Wolno wam! Chcecie przekraczać Boże przykazania? Wolno wam! Chcecie bezcześcić niedziele rozpustą, piciem, kłamstwem, kradzieżą? Wolno wam! Kto nie chce tego Zbawiciela, którego Bóg posłał na ratunek grzesznikom, ten może Go odrzucić. Wolno mu. I wolno mu pędzić do piekła, jeśli chce tego. Bóg nie stosuje przymusu. Tylko zdajcie sobie, proszę, sprawę, że będziecie musieli ponieść konsekwencje. Przez Jezusa Bóg ofiarowuje wam odpuszczenie grzechów i pokój. Możecie powiedzieć: “Nie chcę! Nie potrzebuję!”. I możecie sobie żyć dalej. Ale nie sądźcie, że w ostatnich pięciu minutach życia, już umierając, zdołacie pochwycić to, co Bóg ofiarowywał wam w ciągu całego waszego życia. Możecie odrzucić zaofiarowany wam w Jezusie pokój z Bogiem, ale będziecie musieli potem na wieki wieków żyć bez Boga. A to jest piekło. Piekło, to takie miejsce, w którym człowiek ostatecznie i rzeczywiście pozbywa się Boga. Nikt was więcej nie będzie zapraszał. Nikt nie będzie was wzywał. Być może będziecie chcieli modlić się, ale już nie będziecie umieli. Być może będziecie chcieli wzywać imienia Jezus, ale nie będziecie go już pamiętali. Nie musicie przyjąć poselstwa, które wam przekazuję. Nie musicie nawrócić się do Jezusa. Ale uświadomcie sobie jasno, że tym samym wybieracie piekło. Macie pełną wolność wyboru! “Nie chcieliście” – powiedział Jezus mieszkańcom Jerozolimy. Nie zmuszał ich. Ale to, co wybrali, było straszne.
c) …zbyt wiele przeżyli 
Trzecia grupa tych, którzy mówią: “Nie mogę wierzyć!”, zaczyna to zdanie od bardzo dziwnych słów. Nigdy nie słyszałem ich od kobiety. To mówią mężczyźni: “Panie pastorze, ja przeżyłem tyle, że nie mogę już wierzyć!”. Pytam ich: “Co pan właściwie przeżył? Bo ja też nie miałem nudnego życia!”. “No… – odpowiadają – tyle przeżyłem, że już w nic nie mogę wierzyć!” To zdanie jak upiór krąży w świecie mężczyzn. Wyśmiewam ich wtedy, mówiąc: “Ale wierzy pan temu, co pan przeczyta w rozkładzie jazdy? I wierzy pan w informację udzieloną przez policjanta?” “Tak.” “No, to niech pan nie mówi, że pan w nic nie wierzy. Niech pan doda, że nie wierzy pan w nic poza tym, co napisane jest w rozkładzie jazdy i co panu powie policjant.” Taką listę można by ciągnąć długo, jak sami rozumiecie. I mówię im: “Widzi pan, w moje mroczne życie, pełne grzechu, brudu, ciemności i pomyłek, wszedł Jezus. I poznałem wtedy, że On jest Synem Bożym, zesłanym przez Boga. I oddałem swoje życie Temu, który tyle dla mnie zrobił – Jezusowi. I gdyby pan rzeczywiście nie mógł już nikomu i w nic wierzyć, to Temu, który oddał za pana swoje życie, Temu może pan wierzyć, może pan wierzyć Jego Słowu. Wierzy pan w wiele rzeczy, a w tym jednym wypadku mówi pan ‘eee… nie!’ Przecież to śmieszne. Nikt jeszcze nie żałował, że Jemu zawierzył. I pan mówi, że wiele już przeżył. Przeżył pan jeszcze o wiele za mało!”.
d) …coś ich gorszy 
Czwarty gatunek tych, którzy nie mogą wierzyć, jest nieco kłopotliwy. Ludzie ci rzekomo dlatego nie mogą wierzyć, że coś ich w Kościele gorszy, odpycha ich coś, o czym Kościół naucza. Siedzi przede mną młoda studentka, która oświadcza: “Studiuję nauki przyrodnicze”. “Pięknie, – mówię – a o co chodzi?” “Panie pastorze, słyszałam pana odczyt. Czuję, że pan ma coś, co ja też chętnie bym miała, ale ja nie mogę wierzyć. Wie pan, nie mogę przełknąć tych wszystkich dogmatów i założeń Kościoła. Czuję się tak, jakbym musiała połknąć wiązkę suchego siana.” Roześmiałem się i odpowiedziałem: “Moja panienko! Wcale nie musi pani łykać suchego siana! Czy słyszała pani o Jezusie?”. “Tak.” “A co by pani powiedziała, gdybym oświadczył, ze Jezus jest kłamcą?” “Nie – powiedziała – w to nie uwierzę.” Więc wierzy pani, ze Jezus mówił prawdę?” “Tak, w to wierzę.” “No, a czy istnieje jakiś człowiek, któremu mogłaby pani powiedzieć: wierzę, ze nigdy nie skłamałeś?” “O nie, nikomu bym tego nie powiedziała!” “No i widzi, pani, pani już wierzy! Wyraziła pani Jezusowi swoje zaufanie. To jest wspaniałe. Tak się to zawsze zaczyna! On mówi prawdę. W Biblii czytamy: ‘A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś.’ Nie musi pani borykać się z dogmatami i instytucjami kościelnymi. Przez mroczne mgły tego świata Ktoś idzie naprzeciw pani. I coraz wyraźniej może pani rozpoznać stygmaty pozostawione przez gwoździe i ciernie korony, stygmaty, które mówią o tym, że On wziął pani winę na siebie i kocha panią tak, jak nikt pani nie kochał. Będzie pani coraz wyraźniej widziała Jezusa, aż powie pani: ‘Mój Zbawiciel, mój Pan i mój Bóg.’ Wierzyć, to nie znaczy połykać dogmaty jak suche siano, tylko dlatego, że pastor o nich mówi. Wierzyć, to znaczy poznać Jezusa Chrystusa.”
Niektórzy powiadają, że nie mogą wierzyć, bo “pastorzy…, ci pastorzy…” I zaczyna się opowiadanie o pastorach. Jeden miał przygody z kobietami. Drugi zdefraudował pieniądze i uciekł. Wszędzie coś się z tymi pastorami działo takiego. “I dlatego nie mogę już wierzyć.” A ja się czerwienię, bo przecież znam siebie. Co prawda, nigdy jeszcze nie uciekłem ze zdefraudowaną forsą, ale gdyby ludzie mnie znali, to też nie braliby mnie poważnie. Co jednak można na to odpowiedzieć? Uważajcie teraz: w Biblii nigdzie nie jest napisane: “Wierz w twojego pastora, to będziesz zbawiony”. W Biblii napisane jest: “Wierz w Jezusa Chrystusa, a będziesz zbawiony”. Pastor jest drogowskazem – tak, wiem, że są również inni pastorzy – ale pastor, jeżeli funkcjonuje jako tako, jest drogowskazem do Jezusa. A nie przeszkadza nam, jeżeli drogowskaz jest trochę krzywy albo ma napis trochę rozmyty deszczem. Byle bym tylko mógł zobaczyć, dokąd mnie kieruje. I nie słuchałbym żadnego pastora, który by nie był drogowskazem do Jezusa, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Syna Bożego. Ale jeżeli drogowskaz pokazuje mi drogę do celu, to nie złoszczę się na niego, tylko idę tą drogą. Celem moim jest Jezus, źródło łaski. Czy chcecie w Dniu Sądu Ostatecznego stanąć przed żywym Bogiem i powiedzieć: “Panie, nie przyjąłem Twego zbawienia, nie przyjąłem odpuszczenia grzechów, bo mój pastor był nic nie wart!”? Rzeczywiście chcecie? Jesteście więc jak ten chłopiec, który powiedział: “Dobrze tak mojemu ojcu, że odmroziłem sobie ręce! Dlaczego, nie kupił mi rękawiczek?”.
Nie, moi przyjaciele, nieprawdę mówi ten, kto oświadcza, że nie może wierzyć! Jezus powiedział coś nadzwyczajnego: “Jeśli kto chce pełnić wolę jego (Boga), ten pozna, czy ta nauka jest z Boga…” Pytanie polega na tym, czy chcę być posłuszny, czy chcę zacząć od posłuszeństwa w najskromniejszym zakresie poznania woli Bożej. To mi pozwoli pójść dalej.

4. CO MA ROBIĆ TEN, KTO NIE MOŻE WIERZYĆ?

Na zakończenie chcę wam powiedzieć, co trzeba robić.
a) Proście Boga o światło! 
On jest tuż obok was. Powiedzcie Mu: “Panie, pozwól mi przyjść do wiary. Pozwól, abym ujrzał światło”. On to usłyszy.
b) Liczcie się z tym, że Bóg jest obecny! 
Jezus jest blisko! Usiądźcie w samotności i powiedzcie Mu: “Panie Jezu, chcę Ci oddać moje życie”. Tak zrobiłem, gdy będąc człowiekiem bezbożnym, nagle poczułem lęk przed Bogiem, a potem usłyszałem o Jezusie.
c) Czytajcie Biblię! 
Spędzajcie kwadrans dziennie sam na sam z Jezusem. Czytając Biblię, słuchajcie, co Bóg ma wam do powiedzenia. Czytajcie słuchając. A potem złóżcie ręce i powiedzcie: “Panie Jezu, mam Ci tyle do powiedzenia. Nie mogę sobie poradzić z moim życiem. Pomóż mi!”.
d) Szukajcie społeczności. 
Szukajcie społeczności z ludźmi, którzy również z całego serca chcą być chrześcijanami. Nie żyjcie samotnie. Na drodze do nieba nie ma samotnych wędrowców. Szukajcie społeczności z chrześcijanami, którzy idą tą samą drogą!