W tym tytule słowo “jeżeli” również niezupełnie pasuje, bo przecież nie ulega wątpliwości, że “inni” działają nam na nerwy. Każdemu z was ktoś działa na nerwy, prawda? Sądzę, że mógłbym zaryzykować taką propozycję: niech się zgłosi do mnie ten, komu nikt nie działa na nerwy! Nie ma chętnych? No, bo tu nie ma żadnego “jeżeli…”, działanie sobie na nerwy, to rzecz normalna. Czy mam rację? O tak, okropnie działamy sobie nawzajem na nerwy. Co prawda, nie wszyscy. Na przykład moja żona nie działa mi na nerwy. Ale wielu innych ludzi – tak! Wam też wielu ludzi działa na nerwy? Oczywiście! I tak bez przerwy powstają jakieś tarcia. W rodzinach, między sąsiadami, w pracy. Nawet w chrześcijańskich kręgach działa się sobie bez ustanku na nerwy. Świat pełen jest tego szelestu powstającego przez tarcie nerwów o nerwy. Wielu ludzi mogłoby powiedzieć, że dobrze by się im żyło, gdyby nie ta lub owa osoba. Niejeden człowiek jest dla drugiego nie tylko solą w oku, ale cierniem w życiu. I na ten temat trzeba wreszcie porozmawiać: jak mamy poradzić sobie z życiem, kiedy inni działają nam na nerwy?
Moi drodzy, całe to zagadnienie muszę przenieść na szerszą płaszczyznę. Zdarza się, że ktoś pokasłuje, a potem okazuje się, ze ma chore płuca. Nie pomogą mu więc pastylki przeciw kaszlowi. Potrzebna jest wnikliwa diagnoza i właściwe leczenie. Rozumiecie tę przenośnię? To, że działamy sobie na nerwy, jest tylko objawem sygnalizującym chorobę całej ludzkości. Działanie na nerwy ma głębsze przyczyny niż ta, że jakaś sąsiadka jest niesympatyczna. I dlatego muszę całą sprawę ująć szerzej. Chcę wam pokazać, że działanie sobie na nerwy jest oznaką choroby ludzkości.
1. ŚWIAT, W JAKIM ŻYJEMY
Widzicie, mój światopogląd pochodzi z Biblii. I uważam, że jest to jedyny możliwy do przyjęcia światopogląd. Wszystkie inne rozlatują się po dwudziestu latach. A Biblia mówi, że, gdy Bóg stworzył świat, świat był doskonały. Ani Adam nie działał na nerwy Ewie, ani ona jemu. Panowała pełna harmonia, bo żywy Bóg też nie działał na nerwy ludziom, ani oni Jemu. Rozumiecie: Bóg z ludźmi i ludzie ze sobą nawzajem tworzyli całość. Nie było żadnej rysy. Ale dalej czytamy w Biblii, że na początku historii ludzkości zdarzyła się katastrofa. W Biblii nazywa się to upadkiem w grzech. Człowiek został wystawiony na pokusę. Nie wolno mu było jeść owoców z jednego drzewa. Bóg mu zabronił. I to drzewo nęciło człowieka. Mógł wybierać i wybrał zło – nieposłuszeństwo. Zjadł zakazany owoc. I w tej samej chwili nastąpił rozłam.
Bóg i ludzie rozeszli się. Bóg wygnał człowieka z raju i przed bramą do ogrodu postawił cheruby. Od tego czasu jesteśmy oddzieleni od Boga. Od tego czasu my działamy na nerwy Bogu, a Bóg nam. Spróbujcie tylko rozmawiać z ludźmi o Bogu. Od razu zaczynają się denerwować: “Przestań wreszcie o tym mówić! Nie wiadomo, czy Bóg w ogóle istnieje”. Między Bogiem a nami zieje przerażająca przepaść. I w tej samej chwili nastąpił rozłam między ludźmi. Widać to wyraźnie na przykładzie dzieci Adama i Ewy. Już wtedy ludzie zaczęli działać sobie na nerwy.
Było dwóch braci. Zdarza się, że właśnie rodzeństwo strasznie sobie działa na nerwy. Ci dwaj bracia, Kain i Abel, bardzo się od siebie różnili. Trudno byłoby właściwie powiedzieć, na czym to polegało. Pewnego dnia Kain, który był rolnikiem, wyszedł z motyką w pole. Nadszedł Abel. Mogę sobie wyobrazić, że w Kainie wszystko się zagotowało: “Niech ten cichy chytrus wynosi się stąd! Nie mogę na niego patrzeć!”. Ale Abel podszedł bliżej i zaczął coś mówić. Wtedy Kain uniósł motykę i rąbnął w tę znienawidzoną twarz. Kiedy się opamiętał – jego brat leżał przed nim martwy. Moi drodzy, jesteśmy cywilizowanymi ludźmi i dlatego nie zabijamy się nawzajem motykami. Chociaż, gdy przeczytacie gazetę, to zauważycie, że to się też zdarza. A jeżeli wracam pamięcią do wielkich procesów morderców z Trzeciej Rzeszy, to myślę, że w gruncie rzeczy powodowało nimi to samo, co Kainem: nienawiść do ludzi. Z tego powodu zabija się setki tysięcy. A więc, Kain opamiętał się, gdy brat leżał przed nim martwy. Trochę się przestraszył. Ale potem wykopał płytki grób, włożył do niego zwłoki i przysypał ziemią. Rozejrzał się naokoło, zobaczył, że nikogo nie ma i pomyślał: “Nikt nic nie widział!”. My, ludzie, zawsze sądzimy, że to, czego nikt nie widział, można uznać za niebyłe. Czy macie pojęcie, jakie ponure historie ciągną za sobą ludzie? Kain odchodzi. Zrobiło mu się nieswojo. Nagle słyszy głos: “Kain!”. Któż to woła? – myśli Kain i przechodzi go zimny dreszcz. “Kain!” – słyszy znowu i już wie, kto go woła: żywy Bóg! Był przy tym! Bóg był cichym widzem! “Kain, gdzie jest brat twój Abel?” Kain próbuje się bronić i mówi: “Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?”. Ale Bóg rzekł: “Cóżeś to uczynił? Głos krwi brata twego woła do mnie z ziemi!”.
Ta historia wyraźnie pokazuje, co stało się od chwili upadku w grzech. Ludzie odeszli od siebie nawzajem i działają sobie na nerwy. I ludzie odeszli od Boga. Bóg działał Kainowi na nerwy, tak jak działa niejednemu z was. Nie możemy jednak pozbyć się naszych bliźnich i nie możemy pozbyć się Boga. Taki jest świat, w jakim żyjemy.
2. MOWA NIC NIE POMAGA
Tak, mowa nie pomaga. Nie pomaga na przykład mówienie o “kochanym Panu Bogu”. Między nami a Bogiem jest mur, jest przepaść. Kiedy podczas wojny palił się mój dom i pół miasta, przybiegła do mnie jakaś kobieta, krzycząc: “Jak pański Bóg może do tego dopuścić!”. Odpowiedziałem: “Mój Bóg może. Niewykluczone, że Bóg jest pani wrogiem”. Od czasu upadku w grzech ludzie odeszli od Boga i od siebie nawzajem. I to jest podstawowa przyczyna, dla której ludzie działają nam na nerwy. Jeżeli jakaś sąsiadka działa wam na nerwy, to dlatego, że jesteśmy ludźmi upadłymi i oddzielonymi od Boga. A na to nie pomoże żadna perswazja.
Byłem niedawno na granicy szwajcarskiej. W budce strażniczej wisiał taki miły afisz, na którym było napisane: “Razem żyje się lepiej”. Pomyślałem sobie: oczywiście! Ale plakat mi nie pomoże, jeżeli ktoś działa mi na nerwy. Widziałem też afisz z napisem: “Bądźcie dla siebie mili!”. U Amerykanów wszędzie wiszą wywieszki: “Keep smiling!”. “Uśmiechnij się!” Ale w gruncie rzeczy nic to nie pomaga. Czy mam rację? Takie namawianie nie pomaga!
Pamiętam jeszcze, jak, będąc młodym teologiem, bywałem u pewnej rodziny, w której wszyscy ze wszystkimi byli skłóceni. Cała gromada krewnych mieszkała w tej samej miejscowości i kłócili się bez przerwy. Uniesiony zapałem zebrałem ich wszystkich pewnego wieczoru, aby namówić rodzinę do pogodzenia się. Mówiłem bardzo dobitnie, i o godzinie dwudziestej trzeciej nastąpiło pojednanie i ogól-ne ściskanie rąk. Jakże byłem szczęśliwy! Powiedziałem sobie: “Będzie jeszcze z ciebie dobry pastor, tak ładnie dziś zacząłeś!”. Poszedłem do domu bardzo wesoły i spokojnie zasnąłem. Następnego dnia spotkałem jedną z młodych kobiet, które brały udział w zebraniu, i mówię: “Jak pięknie było wczoraj wieczorem, prawda?”. “Pięknie? – odpowiedziała – to pan nie wie, co się potem stało?” Zbladłem i pytam: “A co takiego się stało?”. Okazało się, że w drodze powrotnej znowu zaczęli się kłócić i to o wiele ostrzej! Śmiejecie się? Mnie nie było do śmiechu. Zrozumiałem nagle, jak poważną sprawą był upadek w grzech, oddzielenie od Boga i bliźniego. Zrozumiałem, że nawet najbardziej przekonywujące namawianie do zgody nic nie może pomóc.
Ludzie piszą do mnie nieraz: “Kochany panie pastorze, mam krewnych tam a tam, którzy żyją w niezgodzie. Czy nie mógłby pan wpaść do nich?”. Odmawiam, bo wiem, że żadne namowy nie pomogą. Sami pomyślcie o ludziach, którzy wam działają na nerwy. Długo mógłbym was namawiać do zmiany nastawienia do nich! I to jest okropne. Oczywiście, gdy się patrzy z boku, takie sprawy wyglądają śmiesznie. Parę przykładów: Przychodzę z wizytą do pewnej rodziny. Siedzę, a tu wchodzi siedemnastoletni syn – wysoki niezgrabiasz w dżinsach, z długimi włosami. Widzę, że ojca ponosi: “Niech pan spojrzy na niego! – mówi – niech pan tylko na niego popatrzy!”. Ojciec jest przykładnym i poprawnym urzędnikiem. Możecie sobie wyobrazić, jak go skręca, gdy widzi takiego syna. Albo taka chrześcijańska matka, bardzo ko-chana, ale odrobinę konserwatywna. Córka maluje sobie usta. Matka mówi: “Jak ona działa mi na nerwy!”. I córka mówi: “Jak ona działa mi na nerwy!”. Czyż nie wszędzie jest tak samo? Rozwiedziony mężczyzna, któremu tłumaczyłem, że to grzech, odpowiedział: “Panie pastorze, niech pan przestanie! Mnie działa na nerwy już samo to, że żona siorbie jedząc zupę!”. Uważacie, że to śmieszne? Ja uważam, że to straszne! Mówicie: “To są drobiazgi”. Drobiazgi? To świadczy o tym, że świat przez upadek w grzech wypadł z dłoni Bożej i że żyjemy w upadłym świecie – jako ludzie bez Boga!
Działanie na nerwy może też przyjmować bardzo drastyczne formy. Znam w Essen młodą dziewczynę, która jest sparaliżowana. Mieszka w małym domu, a jej sąsiadem jest złośliwy chłopak, który chętnie ogląda telewizję i od pół do ósmej do jedenastej wieczorem nastawia aparat na pełny regulator. Biedna chora dziewczyna słyszy wszystko przez cienką ścianę. Wieczór w wieczór. Prosiła tego człowieka, by ściszył aparat, ale on zaczął nastawiać go jeszcze głośniej. Wyobraźcie sobie: tak dzieje się co wieczór, rok po roku. Tak podli jesteśmy, tak nikczemni! Wyobraźcie sobie, jak ten człowiek działa na nerwy tej biednej dziewczynie? A jemu oczywiście ona działa na nerwy. Cicha wojna przez ścianę, niewypowiedzianie utrudniająca życie. Jako zupełnie młody pastor miałem 150 konfirmantów. Odwiedzałem ich kolejno. Mieszkali w domach czynszowych. Podczas wizyty u pierwszego konfirmanta natrafiłem na awanturę w domu, podczas wizyty u drugiego natrafiłem na awanturę w domu, podczas wizyty u trzeciego natrafiłem na awanturę w domu. Pewnego dnia na lekcji dla konfirmantów poprosiłem, aby wstali ci, u których nie ma awantur w domu. Wstało trzech czy czterech. “Aj! – powiedziałem – u wszystkich innych w domu są awantury?” “Tak.” Spytałem więc tych, u których nie bywa awantur, dlaczego nikt się u nich nie kłóci. Odpowiedzieli mi: “Mieszkamy sami!”. Taka jest sytuacja. I my mamy radzić sobie, cieszyć się, pracować, kiedy cały czas mamy rozstrojone nerwy. Jeżeli coś spadnie nam na nogę, to to boli. Ale jeżeli inni bez ustanku działają nam na nerwy, to to jest nie do zniesienia.
3. BÓG INTERWENIUJE!
Gdybym nie miał do powiedzenia nic ponadto, co powiedziałem dotychczas, to w ogóle nie zaczynał bym mówić. Jednakże mam dla was niesłychaną, wstrząsającą Nowinę: w całe to nieszczęsne działanie sobie na nerwy, w to wzajemne dogryzanie sobie wkracza w swym niepojętym miłosierdziu żywy Bóg. Bóg patrzy na ten pożałowania godny świat i Bóg interweniuje. A robi to cudownie. To jest to zapierające dech w piersi zwiastowanie biblijne. On burzy mur istniejący między Nim a nami i przychodzi do nas w Synu swoim, Jezusie! Jeżeli nasze czasy usuwają Ewangelię o Jezusie na bok jako nieważną, to nie świadczy to na niekorzyść Ewangelii, tylko jest świadectwem głupoty naszych czasów, ponieważ Jezus jest jedyną naszą szansą. Cóż większego mogłoby się jeszcze zdarzyć ponad to, że Bóg burzy stojący między Nim a nami mur i daje nam swego Syna – nam, oddzielonym od Boga i w niezgodzie z Nim, nam, z naszym działaniem – sobie – na – nerwy, z naszą kłótliwością? A z chwilą, gdy przychodzi Syn Boży, Pan Jezus, cała sytuacja ulega zmianie.
a) Jezus ofiarowuje pokój z Bogiem.
Chciałbym wam teraz pokazać, że w Jezusie wszystko jest zespolone. Jezus nie poróżnił się z Bogiem. Jezus jest Synem Bożym. Ktoś mi niedawno powiedział: “Jezus był takim samym człowiekiem, jak my. Co najwyżej był założycielem religii”. Odpowiedziałem: “Najwidoczniej myśli pan o kimś innym niż ja. Ja mówię o Tym, który powiedział: Wy jesteście z niskości, ja zaś z wysokości”. Tak, o Tym mówię, o Synu żywego Boga, który jest cudem, który jest zupełnie inny niż my, który jest wtargnięciem Boga w ten zgubiony i przeklęty świat. On nie poróżnił się z Bogiem. I żaden człowiek nie działał Mu na nerwy. Nawet Judasz, który Go zdradził. Człowiek, który mnie zdradził, działa mi na nerwy. A Jezus kochał Judasza do końca. Musicie spojrzeć raz na Jezusa, jako na Człowieka, któremu nikt nie działał na nerwy.
W przeddzień śmierci Jezusa, wieczorem, gdy jadł ze swymi uczniami wieczerzę, zdarzyła się taka cudowna historia. Wiecie, że w krajach Wschodu nie siedzi się na krzesłach – wokół stołu stoją szerokie ławy, na których się na wpół leży. Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, jak można w takiej pozycji jeść, a tym bardziej posługiwać się nożem i widelcem. No, ale oni tak jadali. Przed posiłkiem zdejmowało się sandały, bo zwyczaj kazał umyć najpierw nogi z ulicznego kurzu. Tego dnia uczniowie zrobili z Jezusem długą drogę i teraz byli zmęczeni. Zrzucili więc sandały i wyciągnęli się na ławach. I ja sobie wyobrażam, że Piotr spojrzał na Jana i dał mu oczami znak: “Ktoś musi przynieść wodę i gąbkę i umyć wszystkim nogi. Zrób to, bo jesteś najmłodszy. Działasz mi na nerwy, Janie, że stale się wykręcasz ad roboty!”. A Jan wzruszył ramionami i pomyślał: “Denerwuje mnie ten Piotr tym stałym wytykaniem, że jestem najmłodszy. Jakub też mógłby raz przynieść wodę do mycia nóg!”. A Jakub pomyślał: “Dlaczego ja? Ja należę da ulubionych uczniów. Niech Mateusz też raz się ruszy!”. I wszyscy w tym momencie działają sobie na nerwy, bo każdy chce wykręcić się od tego, co musi być zrobione. I wtedy Jezus wstał ze swego miejsca. Uczniowie przestraszyli się: “Przecież nie zrobi tego!”. Owszem, On to zrobił. Przepasał się prześcieradłem, przyniósł miskę z wodą i umył wszystkim nogi. Judaszowi. I Piotrowi. I Janowi. I Jakubowi. I Mateuszowi. O mało nie powiedziałem: i mnie! Taki jest Jezus, w którym wszystko zastało zespolone: w Nim jest Bóg, a On kocha ludzi.
Muszę pokazać wam Jezusa, jak wisi na krzyżu – tak widzę Go najchętniej. Chciałbym poprowadzić was teraz na wzgórze przed bramami Jerozolimy, gdzie huczy zebrany tłum, gdzie stoją rzymscy żołnierze z włóczniami, gdzie wysoko wznoszą się trzy krzyże. Na środkowym wisi Ten, o którym myślę. Chciałbym, byście spojrzeli na Tego w cierniowej koronie. Moi przyjaciele – On umiera za was, aby wyrwać was z tej nędzy, w której wszyscy działają sobie nawzajem na nerwy, w której człowiek sam sobie działa na nerwy. On umiera, by wyrwać was z tego i pojednać z Bogiem. Jeżeli chcecie, aby wszystko co stoi między Bogiem a wami zostało usunięte, to przyjdźcie pod krzyż Jezusa. Ten Jezus, który za was umarł i dla was zmartwychwstał, jest Bożą ofertą pokoju. Odrzućcie precz wszystkie wątpliwości – a macie ich mnóstwo! – i rzućcie się Jezusowi w ramiona. Złóżcie u Jego stóp wszystkie grzechy i winy. Będziecie mogli to zrobić, jeśli spojrzycie na krzyż Jezusa. Wyciągnijcie do Niego ręce i powiedzcie: “Do Ciebie chcę należeć!”. To jest pierwszy krok do pokoju z Bogiem. W Liście do Rzymian Paweł pisze: “Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Jezus jest Bożą propozycją pokoju. Przyjmijcie ją! Najstraszniejsze jest to, że tylu ludzi słyszy o tym i nigdy nie dochodzi do stanu pokoju z Bogiem. To jest prze-rażające! Dlatego walczę o wasze serca, walczę o wasze dusze, abyście przyjęli tę Bożą ofertę pokoju!
Rozmawiałem z kilkoma dziennikarzami. Zgadało się o tym, co dziś jeszcze można brać poważnie. Powiedziałem im: “Będę szczery: po przeżyciu dwóch wojen i Trzeciej Rzeszy nie wiem, co mógłbym brać poważnie. Frazesów różnych światopoglądowych proroków i polityków nie biorę poważnie ani ja, ani oni sami. Nie wiem, co na niebie i na ziemi mógłbym brać poważnie poza Bożą propozycją pokoju w Jezusie”. To bowiem jest jedyne, co jeszcze można brać poważnie. Ale to się opłaci. A jeżeli młodzi i starzy ludzie tu zebrani powiedzą mi teraz: “Nic już nie możemy brać poważnie!”, to odpowiem: “Wobec tego Ewangelia jest właśnie dla was, bo w Jezusie Bóg potraktował was niezmiernie poważnie. A teraz wy potraktujcie poważnie Jego propozycje pokoju w Jezusie!”.
Widzicie, Jezus pogodził nas z Bogiem. Waszym nieszczęściem jest to, że będąc, być może, orientacji “chrześcijańskiej” i płacąc składki kościelne – nie macie pokoju z Bogiem. Powiadam więc: Jezus umarł za was i wziął na siebie waszą winę, abyście teraz przyszli, padli przed Nim na kolana i powiedzieli: “Panie, przychodzi do Ciebie zgubiony grzesznik. Wierzę w Ciebie. Przyjmuję Ciebie do mojego serca i życia”. Tym samym przejdziecie do życia, do pokoju z Bogiem!
b) Jezus ofiarowuje pokój z bliźnim
Z chwilą, gdy Jezus wkracza w nasze życie, mamy nie tylko pokój z Bogiem, ale również pokój z bliźnim. Ustaje działanie sobie na nerwy. A teraz posłuchajcie uważnie: jest między wami wielu niesłychanie chrześcijańskich ludzi, ale dopóki inni ludzie działają im na nerwy, to coś się tu nie zgadza. Czy to jest jasne? Powiecie: “Nie zna pan mojej sąsiadki! Głupia gęś!”. A ja wam mówię: “Dopóki jej nie polubicie, dopóty coś jest z wami nie w porządku. Z chwilą bowiem przyjęcia Jezusa do naszego życia kończą się historie ze słabymi nerwami, kiedy to stale ktoś nam na nie działa!”. Widzicie, Jezus wkraczając w nasze życie darowuje nam pokój z Bogiem i pokój z tym, który nam działa na nerwy. A skoro macie wokół siebie ludzi działających wam na nerwy, to musicie mieć Je-zusa! Inaczej nic wam nie pomoże. Wasze nerwy zedrą się ze szczętem. Jezus musi ofiarować wam pokój z Bogiem i zamieszkać w was – wtedy zapanuje pokój również między wami a innymi ludźmi.
Mam bardzo bliskiego przyjaciela, który ma miłe mieszkanie, ale właściciel domu, w którym je wynajmuje, jest okropnie chciwy na pieniądze. Niedawno przyjaciel mój otrzymał od niego bezwstydny list: musi pan zrobić w mieszkaniu to i to, musi pan zapłacić za to i owo itd. “Bardzo się rozzłościłem – opowiadał mi mój przyjaciel – i już siadłem do biurka, aby mu odpisać. I nagle stanął mi przed oczami obraz Jezusa, który umarł za mnie i umarł też za mojego właściciela domu. I już nie mogłem napisać do niego ostro. Zamiast tego poszedłem do niego i powiedziałem: ‘Proszę pana, czy my naprawdę musimy tak do siebie mówić? Obaj jesteśmy rozumnymi ludźmi. Czy nie moglibyśmy porozmawiać rozsądnie? Ja naprawdę pana lubię i pan nie musi przemawiać do mnie w ten sposób!”. Mój przyjaciel pokonał w taki sposób tego człowieka; do awantury nie doszło i dziś obaj żyją w zupełnie przyjaznych stosunkach – uciążliwy właściciel domu i uczeń Jezusa.
Czy mogę opowiedzieć wam jeszcze jedną piękną historię? Uważajcie dobrze! Znam pewnego francuskiego ewangelistę. Nazywa się Dapozzo. Siedział w obozie koncentracyjnym i ma uszkodzoną, bezwładną rękę. Opowiedział mi historię, której nigdy nie zapomnę: “Pewnego dnia w porze obiadowej zostałem wezwany do komendanta obozu. Wprowadzono mnie do pokoju, w którym stał stół nakryty dla jednej osoby. Komendant zasiadł do stołu i zaczął jeść. Wnoszono jedno fantastyczne danie po drugim. Byłem straszliwie głodny. Stałem na baczność i patrzyłem. Komendant zajadał z apetytem, a ja umierałem z głodu. Ale to jeszcze nic. Na zakończenie kazał sobie przynieść kawę, postawił na stole małą paczkę, rozwinął ją i powiedział: ‘Niech pan popatrzy, pana żona przysłała to panu z Paryża. Ciasto!’ Wiedziałem, jaki tam panuje głód i jak moja żona musiała oszczędzać, aby upiec te placuszki. Komendant zaczął jeść. Poprosiłem, by dał mi chociaż jeden. Nie chciałem go zjeść, chciałem mieć na pamiątkę, mieć coś od mojej żony. Ale komendant roześmiał się i zjadł wszystko”.
Była to chwila, w której działanie na nerwy przeradza się w nienawiść! Ale Dapozzo ciągnął dalej swoją historię: “W tym momencie jasno pojąłem, co to znaczy: ‘miłość Boża rozlana jest w sercach naszych…’ Bo ja mogłem kochać tego człowieka. Pomyślałem sobie: ty biedaku! Nie masz nikogo, kto by cię kochał. Zewsząd otacza cię nienawiść. Jakże szczęśliwy jestem ja, będąc dzieckiem Bożym!”. Zrozumcie, w takiej chwili mógł odczuwać współczucie i litość! Ten człowiek nie działał mu już na nerwy. I ten człowiek, ten komendant obozu, odczuł to – zerwał się i wyszedł z pokoju! A po wojnie Dapozzo go odwiedził. Tamten zbladł, gdy go zobaczył: “Pan chce się zemścić!”. “Tak, – odpowiedział Dapozzo – chcę się zemścić. Chcę wypić z panem filiżankę kawy. Przywiozłem tort i chcę, byśmy razem usiedli, zjedli i wypili”. I były komendant obozu, głęboko wstrząśnięty, pojął, że człowiek, którym rządzi Jezus, nie musi nienawidzić, że jest wolny, nikt nie działa mu na nerwy, ponieważ w jego sercu rozlana jest miłość Boża.
Od wielu lat jestem pastorem w wielkim mieście i tak często słyszę narzekania: “Jestem taki samotny. Nie ma nikogo, kto ofiarowałby mi miłość!”. Nie mogę tego słuchać! Chciałbym wtedy spytać: “A ty? Gdzie jest człowiek, który wstanie i oświadczy: oto ten, który obdarzył mnie miłością!”. Wiecie, uważam, że to świadczy o strasznej głupocie (przepraszam za to wyrażenie, ale pochodzę z Zagłębia Ruhry, a my tam mówimy ordynarnie!), że ludzie stale jęczą: “nie ma na świecie miłości”, a sami są jak sople lodu! Kiedy doszedłem do tego przekonania, postanowiłem ćwiczyć miłość bliźniego. I wtedy zauważyłem, że my zupełnie nie umiemy kochać. Nasze serce jest niewypowiedzianie samolubne. Oczywiście, są ludzie, których możemy kochać, bo są dla nas sympatyczni. Ale ci, którzy działają nam na nerwy?
Pamiętam taką rozmowę z robotnikiem-komunistą, który mi opowiedział, że brał udział w demonstracji na rzecz kulisów w Szanghaju. “To wspaniałe! – powiedziałem – “A jak tam pański sąsiad?” “No, jak go spotkam – wyrwało mu się – to trzepnę go w łeb!” Rozumiecie: kochać dalekiego bliźniego jest dosyć łatwo, ale z bliskim bliźnim sprawa się komplikuje. Uważam, że świat stanie się inny, będzie mógł się zmienić dopiero wtedy, gdy będę mógł kochać mojego bliźniego: i tego uciążliwego, i tego niebezpiecznego, i tego, który życzy mi źle. Samemu nie można tego osiągnąć. Jest to dar Boży. Moi przyjaciele, ja wiem, że to nie jest łatwe. Sam tego doświadczyłem, że gdy Jezus przybywa do naszego życia i ofiarowuje nam pokój z Bogiem, a następnie chce nam ofiarować pokój z bliźnim, to przeżywamy bardzo bolesne chwile. Dlaczego? Bo Jezus ukazuje nam, że my sami działamy innym na nerwy jeszcze bardziej niż oni nam, że innym jest bardzo trudno nas znosić. Odkąd znam Jezusa, ukazuje mi On, jak wielka jest moja wina wobec innych ludzi. A wtedy coraz ważniejsza staje się dla nas świadomość, że Zbawiciel nasz umarł za nas na krzyżu i przyniósł nam odpuszczenie grzechów!
Zrozumcie, że z Jezusem przyszła na świat największa ze wszystkich rewolucja. Ale Jezusa trzeba uznać i przyjąć. I dlatego proszę was, abyście nie tylko słuchali o Jezusie, ale żebyście sami Go przyjęli. Pragnąłbym, abyście mogli powiedzieć: “Znalazłem Jezusa i On mnie znalazł!”