Zaangażowani w ekumenię ludzie zapytani o powód swojego zaangażowania, często wskazują, że jest nim miłość, do braci i sióstr z innych kościołów chrześcijańskich.
Tak, więc postawa ekumeniczna wydaje się nawiązywać do najbardziej rozpoznawalnego znaku prawdziwego Kościoła, a mianowicie wzajemnej miłości chrześcijan. Często słyszy się, że ekumenia jest z Boga, gdyż jest wyrazem miłości, a Pan Jezus powiedział:
Nowe przykazanie daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem; abyście się i wy wzajemnie miłowali. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie.
(J 13:34-35)
Czyż nie to właśnie czynimy przyjmując innych wierzących bez oceniania tego, w co wierzą, prowadząc ich do Jezusa i dążąc jedynie do ich szczęścia i zbudowania?
Otóż nie!
Jeśli wiem, że ktoś ma ciężką chorobę, a czymś takim jest np. grzech bałwochwalstwa względem hostii, a zaproponuję mu leczenie „trądziku młodzieńczego”, bo on np. czuje tzw. „duchową pustkę” albo spotkało go coś złego, więc szuka Boga, to przemilczając jego najważniejszy problem w istocie zwodzimy go.
Poza tym, że nasze postępowanie sprowadza naszego Pana do roli towaru dobrego na każdy problem człowieka, to daje się temu człowiekowi nieprawdziwy obraz jego sytuacji, utwierdzając go w przekonaniu, że problem, który sam rozpoznaje, a nie jego ciężki grzech, o którym często nie wie, jest rzeczywiście istotą jego problemu wobec Boga. Niestety, ale większość ludzi nie uświadamia sobie swojego głównego problemu – śmiertelnej choroby grzechu, a pozostawienie ich w takim stanie uważam za haniebne zaniedbanie. Czy prawdziwie jest stwierdzenie Apostoła Pawła, gdy mówi:
…nie jestem winien niczyjej krwi; nie uchylałem się bowiem od zwiastowania wam całej woli Bożej
(Dz 20:26-27).
Zastanów się czy może to oznaczać, iż uchylanie się od głoszenia całej woli Bożej, pod jakimkolwiek pretekstem sprowadza na kogoś, kto tak czyni winę krwi? Bynajmniej nie chodzi o winę przelania krwi na tym świcie, lecz o przyprawienie kogoś takiego o utratę życia wiecznego.
Co więc w pierwszej kolejności potrzebują usłyszeć katolicy?
Czy to, że Jezus ich kocha i ma wspaniały plan dla ich życia, czy może to, że są winni wobec Bożego prawa, z konkretnym wskazaniem popełnianych przez nich grzechów oraz sposobu rozwiązania tego problemu poprzez doskonałą ofiarę Syna Bożego?
Niestety, lecz w świetle tak naświetlonych faktów ekumenizm nie tylko nie jest wyrazem miłości Bożej, ale wręcz jej zaprzeczeniem powodującym duchową śmierć tysięcy omamionych nim ludzi. Ekumeniści zamiast wskazywać konkretne grzechy oraz sposób pojednania grzesznika z Bogiem zasłaniają je powodując, że człowiek jest nadal winien wobec Boga najcięższych grzechów. Przy tym zmarnowana zostaje w kimś takim praca sumienia, a jego dusza często oszukana zostaje pozornymi przeżyciami mistycznymi.
Podobnie jak nie ma dymu bez ognia, nie istnieje miłość bez prawdy.
Pamiętajmy, żeby mówić do katolików uprzejmie, nie obrażając ich uczuć. Apostoł Paweł tak to ujął:
Z tymi, którzy do nas nie należą, postępujcie mądrze, wykorzystując czas. Mowa wasza niech będzie zawsze uprzejma, zaprawiona solą, abyście wiedzieli, jak macie odpowiadać każdemu.
Kol 4:5-6
Pamiętajmy o soli! Ona czasem szczypie, jednak bez niej nie da się żyć ani zachować w świętości oczekujących jeszcze na pełnię zbawienia naszych ciał.
W kolejnym artykule odniosę się do koronnego argumentu z tzw. Arcykapłańskiej Modlitwy Pana Jezusa: „Aby byli jedno…”.
Marek Handrysik (horn@post.pl)