Rozdział 14. Czy istnieje pewność w sprawach religii?

Cóż, jasne jest, że w sprawach religii pewności nie ma. Religia – to wieczne szukanie Boga. A to oznacza stały niepokój i niepewność. Ewangelia natomiast jest czymś zupełnie innym. W Ewangelii Bóg szuka nas. Dlatego lepiej będzie spytać: czy istnieje pewność w chrześcijaństwie?

1. GDY CHODZI O BOGA – POZWALAMY SOBIE NA NIESŁYCHANY BRAK PEWNOŚCI

Muszę wam powiedzieć, że z nas, ludzi, są właściwie śmieszne stworzenia. Najstateczniejszy mężczyzna, gdy poczuje najlżejszy ból, biegnie do lekarza i mówi: „Panie doktorze, tak mnie tu boli. Co to może być?”. Chce być pewny, co mu dolega. Albo inny przykład: rodzina szuka pomocy domowej. Zgłasza się jakaś dziewczyna i pani domu wylicza: „Będzie pani miała własny pokój z bieżącą gorącą i zimną wodą, telewizorem i radiem. Raz w tygodniu jeden dzień wolny”. Na to dziewczyna: „Dobrze, ale chciałabym wiedzieć, jaka jest pensja?” „O, – mówi pani domu – jakoś się dogadamy. Chciałabym najpierw zobaczyć, co pani umie.” „O nie! – woła dziewczyna. – Nie mogę zgodzić się w ciemno. Muszę wiedzieć z góry, ile będę zarabiała!” Czy ta dziewczyna ma słuszność? Oczywiście! Wysokość zarobków jest jednym z najważniejszych za-gadnień w chwili podejmowania nowej pracy. Chcemy wiedzieć, jaka będzie nasza sytuacja finansowa. W sprawach pieniężnych nie znosimy niepewności. Tak, we wszystkich dziedzinach lubimy jasne sytuacje. I tylko w dziedzinie najważniejszej – mianowicie naszego stosunku wobec żywego Boga – znosimy osobliwą niejasność.
Przed wielu laty w Augsburgu prowadziłem zebranie, które odbywało się w namiocie, na placu, gdzie normalnie urządzane są kiermasze. Organizatorzy wpadli na wspaniały pomysł. Ponieważ w sobotnie wieczory lokale rozrywkowe były zawsze pełne, więc postanowili urządzić zebranie w sobotę o północy. Zebranie nie zostało nigdzie zapowiedziane, żeby nie przyszli na nie kochani ciekawscy chrześcijanie, których na tym zebraniu nie chcieliśmy oglądać. Moi przyjaciele wyruszyli samochodami o pół do dwunastej i zbierali na ulicy wszystkich wychodzących z lokali, które zamykano o północy. Byli wśród nich również idący do domu kelnerzy i barmanki. Samochody jeden po drugim wysadzały bez przerwy swój ładunek przed namiotem. Gdy o dwunastej wszedłem na podium, miałem przed sobą zbieraninę, jaką nieczęsto zdarza się oglądać. Niektórzy byli lekko zawiani. Coś wspaniałego! Tuż przede mną siedział grubas z na wpół zżutym cygarem w kąciku ust. Na głowie miał kapelusz zwany melonikiem. Pomyślałem sobie: „No, to się nie może dobrze skończyć!” – i zacząłem mówić. Kiedy pierwszy raz padło słowo: „Bóg”, grubas w meloniku ryknął: „Nie ma takiego!”. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Pochyliłem się nad pulpitem i spytałem: „Czy pan wie na pewno, że Bóg nie istnieje? Wie pan na sto procent?”. Podrapał się w głowę, melonik zjechał mu do przodu, przesunął ogryzek cygara z jednego kącika ust w drugi i wreszcie powiedział: „No tak na pewno to nikt nic o tym nie wie!”. Roześmiałem się grubasowi w nos i powiedziałem: „Owszem. Ja wiem zupełnie do-kładnie”. „Ejże! – zdziwił się – Skąd mógłby pan wiedzieć coś pewnego o Bogu?” I wtedy wytłumaczyłem mu, że wiem to dzięki Jezusowi. Wśród zebranych panowała wielka cisza. Czy macie pewność co do Boga? Pytam chrześcijan: czy możecie powiedzieć: „Chrystus Pan opuścił niebios sławę i przyszedł na świat, by zbawić nas. Wieniec z ciernia ranił Jego głowę, niósł na krzyż ciężar naszych win i zmaz”? Jak mi odpowiadają? – „No tak, mam nadzieję!” Czy nie rozumiecie, jakie to śmieszne, że i poganie i chrześcijanie znoszą doskonale tę niepewność i niejasność w sprawach dotyczących Boga? Gdybym wyszedł na ulicę i pytał ludzi, czy wierzą, że istnieje żywy Bóg, to usłyszałbym w odpowiedzi, że tak, prawdopodobnie jest jakiś. Ale gdybym zapytał następnie: „Czy pan należy do Niego?”, to odpowiedź brzmiałaby: „A bo ja wiem!”. To niesłychane, że ludzie skądinąd zrównoważeni, w tej dziedzinie tak są chwiejni i niezdecydowani.
Ktoś z moich młodych przyjaciół doświadczył tego na własnej skórze. Jest on studentem i w czasie ferii zarabia jako pomocnik na budowie. Pewnego dnia koledzy wykryli, że bierze czynny udział w pracy z młodzieżą ewangelicką. „I dopiero się zaczęło: „Człowieku, jesteś u pastora Buscha?” „Tak.” „To w niedzielę chodzisz pewnie do kościoła?” „Jasne.” „W każdą niedzielę?” „W każdą.” „W każdą niedzielę! Czyś ty oszalał?” „E, tam! – odpowiada mój student – W tygodniu chodzę jeszcze na godzinę biblijną.” „Chłopie, ty musisz być nienormalny!” – I ze wszystkich stron posypały się okrzyki: „Klechy ogłupiają ludzi!”. „Chrześcijaństwo nawaliło, chociaż miało dwa tysiące lat czasu!” „Biblia to wielka bzdura!” Jednym słowem, młody człowiek stał się celem szyderstw i drwin. Zniósł to wszystko spokojnie, jakby miał skórę słonia, a gdy skończyli wrzeszczeć powiedział: „Skoro macie taki stosunek do chrześcijaństwa, to rozumiem, że wszyscy wystąpiliście z Kościoła?”. Długie milczenie. A potem odezwał się jeden ze starszych robotników: „Co to ma znaczyć: wystąpiliście z Kościoła? Człowieku, ja też wierzę w Pana Boga! Robisz minę, jakbyś ty jeden był tu chrześcijaninem. Ja też jestem chrześcijaninem! Ja też wierzę w Pana Boga!”. Inni go poparli: „Co ty sobie myślisz. Chcesz być lepszy od nas? My też jesteśmy chrześcijanami! My też wierzymy w Pana Boga!”. Zaczęli go zwalczać jego własną bronią, krzycząc: „My też wierzymy w Pana Boga! My też jesteśmy chrześcijanami!”. Kiedy się wreszcie uspokoili, mój przyjaciel zapytał: „No to dlaczego ze mnie drwicie?”. Odpowiedź brzmiała: „Ach, bo ty nas doprowadzasz do szaleństwa! Nie można z tobą rozmawiać!”.
Rozumiecie: rozsądni mężczyźni, dzielni budowlańcy, którzy bez zmrużenia oka mogą wypić parę butelek piwa, kiedy się zgrzeją przy pracy – najpierw z wielkim hałasem drwią z chrześcijaństwa, a potem nagle mówią: „Chwileczkę! My też jesteśmy chrześcijanami!”. Cóż to jest? Czy to nie okropne? Jeśli chodzi o Boga, ludzie pozwalają sobie na największe niekonsekwencje. Raz jesteśmy poganami, raz chrześcijanami. Czy mam rację? Obawiam się, że większość z was również żyje w niepewności.

2. BIBLIA MÓWI O PROMIENIUJĄCEJ PEWNOŚCI

Być może spytacie teraz, zdziwieni: „Panie pastorze, czy w odniesieniu do wiary chrześcijańskiej rzeczywiście można mówić o pewności? Czy chrześcijaństwo nie polega właśnie na tym, że nic się nie wie i trzeba tylko wierzyć?”. Właśnie niedawno usłyszałem znowu takie piękne zdanie, które tak często zdarza mi się słyszeć: „Wie pan co, ja wiem, że dwa razy dwa jest cztery, ale w chrześcijaństwie nic przecież nie można wiedzieć, tylko po prostu trzeba we wszystko wierzyć”. Mamy tu więc do czynienia z wyobrażeniem, że w obliczu prawd chrześcijańskich należy swój rozum zapakować do walizki albo oddać do szatni i wierzyć w ciemno. Jest to przekonanie większości ludzi.
Albo też stoi przede mną ktoś i oświadcza: „Panie pastorze, przecież wy, chrześcijanie, także nie zgadzacie się ze sobą. Są wśród was katolicy, ewangelicy i wiele innych wyznań. A wśród ewangelików są luteranie, reformowani i wiele innych odłamów. Któż więc ma rację?”. Sądzę, że nawet chrześcijanie są w gruncie rzeczy przekonani, że wiara chrześcijańska jest czymś najbardziej niepewnym i wątpliwym. A to jest zupełny absurd. Widzicie, o tym, co to jest chrześcijaństwo, mogę się dowiedzieć tylko z Nowego Testamentu. A w nim każda linijka promieniuje pewnością. Przekonacie się sami. Jest rzeczą śmieszną, że chrześcija-nie żyją w takiej niepewności. Nie jest to jednak winą chrześcijaństwa. Nie. Cały Nowy Testament przepojony jest promieniującą pewnością.
Powiem krótko: jest to pewność, że Bóg żyje! Nie jakaś wyższa istota, nie opatrzność, nie los, nie jakiś Pan Bóg, ale Bóg – Ojciec Jezusa Chrystusa – żyje. Skąd to wiemy? Stąd, że objawił się w Jezu-sie. Wiemy to na sto procent. Otwórzcie Biblię w dowolnym miejscu. Nie wałkuje się w niej problemów religijnych, tylko zaświadcza, że Bóg żyje. I że objawił się w Jezusie. A człowiek, który żyje bez Boga, żyje samowolnie, na opak.
Z Biblii czerpiemy również pewność, że ten Bóg, który władny jest niszczyć ludy, który będzie kiedyś sprawował Sąd, że ten Bóg kocha nas gorąco. Nie są to przypuszczenia. W Liście do Rzymian czytamy: „Jestem tego pewien – (pewien!) – że ani śmierć, ani życie (…) nie zdoła nas odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rzym. 8, 38-39). Miłość Boża przyszła do nas w Jezusie! Nie przypuszczamy, że tak jest – my to wiemy. Gdzie jest miłość Boża? On umiłował nas w Jezusie. Uczniowie Jezusa śpiewają: „Uwielbiam miłość niepojętą, co w Zbawcy mym objawia się…” Znacie to? A czy pojmujecie, co to znaczy?
Ludzie w Biblii mają pewność, że należą do Boga. Dawid w Psalmie 49 tak śpiewa: „Bóg wyzwoli duszę moją z krainy umarłych, ponieważ weźmie mnie do siebie”. Nie mówi: mam nadzieję, że będę kiedyś zbawiony. Nie, on mówi: „…ponieważ weźmie mnie do siebie”. Albo takie zdanie: (Bóg) „który nas wyrwał z mocy ciemności i przeniósł do Królestwa Syna swego umiłowanego”. Uczniowie Jezusa przeżyli dzięki Niemu przemianę i wiedzą, że tak jest, że ich życie jest teraz zupełnie inne. Mówią też: „My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do żywota…” My wiemy! Czy możecie też tak powiedzieć? Czy możecie powiedzieć: „Ten to Duch świadczy wespół z duchem naszym, że dziećmi Bożymi jesteśmy”? Zauważcie: „jesteśmy”!
W całej Biblii znajdujemy tę pewność. Skąd więc bierze się to bezsensowne zdanie: „Wiem, że dwa razy dwa jest cztery, ale w chrześcijaństwie nic przecież nie można wiedzieć, tylko po prostu trzeba we wszystko wierzyć”? Wiem, że dwa razy dwa jest cztery, ale z jeszcze większą pewnością wiem, że Bóg żyje! Wiem, że dwa razy dwa jest cztery, ale z jeszcze większą pewnością wiem, że Bóg w Jezusie miłuje nas! A ludzie, którzy nawrócili się do żywego Boga, mówią: „Wiemy, że dwa razy dwa jest cztery, ale z jeszcze większą pewnością wiemy, że jesteśmy teraz dziećmi Bożymi!”.
Pytam was teraz: gdzie w dzisiejszym chrześcijaństwie można znaleźć tak promieniującą pewność? Gdzie? Zauważyliście chyba, że dość daleko odeszliśmy od Biblii i że musimy do niej wrócić? Prze-stańcie obnosić się ze swoją odrobiną chrześcijaństwa! Nie warto być troszeczkę chrześcijaninem. Warto być chrześcijaninem w sensie biblijnym. To warto! Warto mieć pewność, że Bóg żyje, że miłuje mnie gorąco i że wolno mi należeć do Niego. Wszystko inne nie opłaca się.
Ta sama pewność promieniuje ze śpiewnika. Parę cytatów: „Ufam wiernie w Twoją moc, ufam nawet w ciemną noc, bo mnie strzeże Twoja moc, ufam, Zbawco mój!”; „W każdej chwili wierzę ja, radość Pan, czy smutek da, w przeciwnościach ufam też, Jezus mówi: tylko wierz!”. Moi konfirmanci zawsze to śpiewali, a podczas egzaminu tak głośno ryknęli: „W każdej chwili wierzę ja…”, że wszyscy rodzice podskoczyli i szeroko otworzyli oczy. Chciałem tym dzieciom wpoić przekonanie, że chrześcijanin nie wędruje we mgle, że być chrześcijaninem, to znaczy mieć zupełną pewność. „Jest zdrój, skąd święta tryska krew dla tych, co w grzechach brną, ten zdrój to cud i życia siew, uleczy duszę mą. I dla mnie płynie święta krew, i dla mnie jest ten dar; w Chrystusie wolnym ja i żyw, On także za mnie zmarł”.
Pozwólcie, że wyrażę to jeszcze inaczej. Pewność chrześcijanina wyrasta z obiektywnej wiedzy, że Bóg żyje, a Jego objawienie się w Jezusie jest prawdą, nawet jeśli cały świat jej zaprzecza, i że Jezus umarł, aby pojednać nas z Bogiem, i zmartwychwstał, aby zbawić grzeszników, nawet jeśli żaden z nich nie chce z tego korzystać. Z drugiej strony pewność chrześcijanina wyrasta z subiektywnej wiedzy, że Bóg żyje, objawił się w Jezusie, który umarł i zmartwychwstał; wiem, ponieważ przyjąłem to dla siebie osobiście w mocy wiary.
Jeżeli profesorowie w liczbie dziesięciu tysięcy będą udowadniali wierzącemu młodemu człowiekowi, że Jezus nie zmartwychwstał, to może on odpowiedzieć: „Szanowni profesorowie w liczbie dziesięciu tysięcy! Ja wiem, że mój Zbawiciel żyje!”. I jeżeli cały świat będzie temu zaprzeczał, on odpowie: „Wiem, w co wierzę!”. I jeżeli zasypiecie mnie tu teraz naukowymi dowodami, odpowiem, że wiem lepiej. A jeżeli cały świat zwątpi, ja powiem: „Jestem pewny!”. Taką pewność, moi drodzy, daje wiara chrześcijańska, która promieniuje z Biblii.

3. CZY MACIE PEWNOŚĆ?

Tak, teraz muszę was spytać: czy macie już taką pewność? Jeszcze nie? Gdybyście odpowiedzieli: „Sądziłem, że jestem chrześcijaninem, ale widzę, że nie jestem. Tylu spraw jeszcze nie jestem pewien!” – znaczyłoby to, że nie mówiłem daremnie. Pamiętam taki obóz rekreacyjny dla młodych mężczyzn. Było to w Holandii. O drugiej w nocy usłyszałem pukanie do drzwi. Otwieram, a tam stoi całe towa-rzystwo w pidżamach. „Co się stało? Czego chcecie?” – pytam. A jeden z młodych ludzi odpowiada: „Sądziliśmy dotychczas, że jesteśmy chrześcijanami, – ale teraz zauważyliśmy, że jeszcze nie jesteśmy…” To stwierdzenie tak ich zaniepokoiło, że musieli natychmiast, o drugiej w nocy, wyjaśnić tę sprawę. To już bardzo dużo, jeżeli odkrywamy, że nasze chrześcijaństwo dalekie jest od tej pewności, jaka promieniuje z Biblii.
Spurgeon, wielki angielski kaznodzieja przebudzeniowy, tak to wyraził: „Wiara jest szóstym zmysłem”. Zjawiska tego świata odbieramy za pomocą pięciu zmysłów: wzroku, słuchu, węchu, smaku i dotyku. Tymi pięcioma zmysłami poznajemy zjawiska tego trójwymiarowego świata. Człowiek posługujący się tylko tymi pięcioma zmysłami pyta: „Gdzież jest Bóg? Nie widzę Go. Jezusa również nie widzę. Nie wierzę w to wszystko!”. Jeżeli natomiast Bóg oświeci nas przez Ducha Świętego, to otrzymujemy do dyspozycji szósty zmysł. Możemy wtedy nie tylko widzieć, słyszeć, czuć zapachy, smakować i odbierać wrażenie dotykiem, ale możemy również rozpoznawać zjawiska z innego świata. W Biblii czytamy: „A to jest żywot wieczny, aby poznali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś”. To może sprawić szósty zmysł.
Niedawno odwiedziłem w Essen wielkiego przemysłowca. Urzęduje on w ogromnym biurowcu, z którego górnych pięter rozciąga się widok na całe miasto. Pokonawszy kilka przedpokojów i sekretariatów znalazłem się wreszcie przed jego obliczem. Szybko załatwiłem swoją sprawę i zaczęliśmy rozmawiać. „To interesujące – powiedział – gościć u siebie pastora”. „Pewnie – odpowiedziałem – szalenie interesujące!” „Wie pan, po wojnie chodziłem na takie wykłady o chrześcijaństwie i odniosłem wrażenie…” – tu przerwał. „No, śmiało, – zachęciłem go – niech pan powie, ja mam mocne nerwy”. „Odniosłem wrażenie, że chrześcijaństwo jest sprawą pełną niejasności. Widzi pan, mówiono nam o różnych rzeczach. Mieliśmy wykłady na tematy: 'chrześcijanin a gospodarka’, 'chrześcijanin a zbrojenia’, 'chrześcijanin a rozbrojenie’, 'chrześcijanin a pieniądze’, 'chrześcijanin a Kościół’ – ale nigdy nam nie powiedziano, czym właściwie jest chrześcijanin. Ludzie sami chyba tego nie wiedzą!”
Siedzę w tym pięknie urządzonym biurze i ktoś mówi mi prosto w oczy, że ludzie sami tego nie wiedzą! „Pan się myli!” – odpowiedziałem. Bardzo się zdziwił: „To pan może mi powiedzieć, czym jest chrześcijanin?”. „O tak! Mogę to panu powiedzieć jasno i wyraźnie”. „Ha! – powiedział z lekką kpiną w głosie – jedni mówią, że chrześcijaninem jest ten, kto nie popada w konflikt z policją, a inni mówią, że to ktoś, kto był ochrzczony i miał kościelny pogrzeb!” „Panie dyrektorze, powiem panu, czym jest chrześcijanin. Niech pan się mocno trzyma! Chrześcijaninem jest człowiek, który z głębi serca może powiedzieć: 'Wierzę, że Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg, zrodzony przez Ojca w wieczności i zarazem prawdziwy człowiek zrodzony przez Marię Pannę, jest moim Panem, który zbawił mnie, zgubionego i potępionego człowieka.’ Pana, panie dyrektorze, 'zgubionego i potępionego człowieka’.” Skinął głową – zrozumiał i przyznał, że tak jest. „Dobrze – powiedziałem. – A więc: ’ …który mnie, zgubionego i potępionego człowieka zbawił, pozyskał i uwolnił od wszelkich grzechów, od śmierci i spod władzy diabła.’ Pana, panie dyrektorze, 'uwolnił spod władzy diabła”. Znowu skinął głową – o tym wiedział niejedno. A ja mówiłem dalej: „Uwolnił i wykupił 'nie złotem czy srebrem, ale swoją świętą, drogocenną krwią i swoim niezawinionym cierpieniem i śmiercią, abym był jego własnością’. I widzi pan, ten kto może powiedzieć, że jest własnością Jezusa, że wie, iż On go odkupił swoją krwią spod władzy grzechu, śmierci i piekła – ten jest chrześcijaninem, panie dyrektorze”.
W biurze zapanowała cisza. A potem dyrektor zapytał: „Jak można dojść do tego? Jak ja mogę do tego dojść?”. Odpowiedziałem: „Niech pan posłucha. Dowiedziałem się od pana sekretarki, że jedzie pan na urlop. Jeszcze dziś przyślę panu Nowy Testament. Niech pan go weźmie ze sobą i codziennie przeczyta jeden fragment z Ewangelii św. Jana i niech pan się potem modli. W ten sposób dojdzie pan do wiary”. Rozumiecie, o co mi chodzi? Chrześcijaństwo, jakie znajdujemy na kartach Nowego Testamentu, promieniuje pewnością, że obiektywne prawdy są prawdziwe i że mogę je subiektywnie przyjąć w wierze i zostać zbawiony. Czy macie taką pewność? Ja nie mógłbym żyć, nie wiedząc, czy On mnie przyjął. Spytałem kiedyś młodego człowieka: „Czy ty kochasz, Jezusa?”. „Tak”. „A wiesz, czy On ciebie przyjął? Jesteś Jego własnością?” „No, z ałą pewnością tego nie wiem. Jeszcze walczę”. „Człowieku! – powiedziałem. – Nie mógłbym tak żyć. Przecież muszę mieć pewność, czy On mnie przyjął!” Wy, pełni niepewności chrześcijanie, którzy nie wiecie nawet na pewno, czy Bóg istnieje, którzy dokładnie wiecie, jaki jest wasz stan majątkowy, a nie wiecie, kim jest Bóg – wy w ogóle nie jesteście chrześcijanami! Według Nowego Testamentu ten jest chrześcijaninem, kto może powiedzieć: „Wierzę, że Jezus Chrystus stał się moim Panem!”.
Muszę tu przytoczyć zabawną historyjkę, którą może znacie. Generał von Viebahn opowiadał, że podczas manewrów jechał raz konno przez las, zaczepił kurtką o gałąź i wyrwał kawałek materiału. Nie wypada, by generał miał podartą kurtkę, więc wracając do wsi na kwaterę zatrzymał się obok kilku siedzących na murku żołnierzy i spytał: „Czy jest wśród was krawiec?”. Jeden z żołnierzy zerwał się, stanął na baczność i zameldował: „Tak jest, panie generale, ja jestem Krawiec!”. Na to generał: „Przyjdziecie zaraz do mojej kwatery w zajeździe „Pod jagnięciem” i załatacie mi tę kurtkę!”. Ale żołnierz odpowiedział: „Ja nie umiem tego zrobić!”. „Jak to nie umiecie? Przecież jesteście krawcem!” „Przepraszam, panie generale, ja się nazywam Krawiec, ale nie jestem krawcem…” Opowiadając to, generał von Viebahn zrobił piękne porównanie: „To samo można by powiedzieć o większości chrześcijan. W  kwestionariuszu, w rubryce wyznanie, piszą: chrześcijanin, ewangelik. Ale w rzeczywistości powinniby powiedzieć, że nazywając się chrześcijanami, wcale chrześcijanami nie są”. Cóż za pożałowania godny stan! I jakże niebezpieczny. Przecież ci ludzie nie są jeszcze zbawieni.
A teraz musimy zrobić następny krok:

4. JAK MOŻNA UZYSKAĆ PEWNOŚĆ?

Spytacie, jak można uzyskać taką pewność? Cóż, wiele można by na ten temat powiedzieć: proście o nią Boga, zacznijcie regularnie czytać Biblię, codziennie przez kwadrans w ciszy… Ale teraz chciałbym wam powiedzieć coś bardzo ważnego: do pewności wiary dochodzi się nie poprzez rozum, ale poprzez sumienie! Bo to jest, widzicie, tak: Kiedy rozmawiam z dzisiejszymi ludźmi o chrześcijaństwie, mężczyźni mówią: „Panie pastorze, ja nie mogę wierzyć, bo w Biblii jest tyle sprzeczności”. „Sprzeczności…? ” – pytam. „Tak. Na przykład powiedziane jest, że Adam i Ewa mieli dwóch synów. Kain zabił Abla, więc został sam jeden. A potem wywędrował do obcej ziemi i szukał tam żony. Przecież, jeżeli oni byli jedynymi ludźmi, to on nie mógł szukać i znaleźć sobie żony. Nie mogę tego zrozumieć, panie pastorze”. Może też słyszeliście takie mowy? W ten sposób niemieccy mężczyźni ratują się przed Bogiem. W takich wypadkach mam zwyczaj mówić: „To bardzo interesujące. Ma pan tu Biblię. Proszę mi pokazać, gdzie jest napisane, że Kain wywędrował do obcego kraju, aby szukać tam żony?”. Ludzie czer-wienią się gwałtownie. „No tak, – mówię – jeżeli odrzuca pan Biblię, dzięki której tysiące mądrych ludzi uwierzyło, to znaczy, że chce pan być od nich mądrzejszy i na pewno przestudiował pan Biblię bardzo dokładnie. Więc gdzie to jest napisane?” I wtedy okazuje się, że nie wiedzą. Otwieram więc Biblię i czytam. A tam jest napisane, że Kain odszedł do obcego kraju i obcował ze swoją żoną. Tę żonę zabrał po prostu ze sobą. Kim była ta żona? Adam i Ewa mieli wiele córek i wielu synów. I żoną Kaina była jedna z jego sióstr. W Biblii wyraźnie jest napisane, że Bóg chciał, aby z jednego rodu powstał cały rodzaj ludzki. Na początku więc rodzeństwo musiało wstępować w związki małżeńskie między sobą. Dopiero później Bóg tego zabronił. Czy to jasne? Jasne! Mówię więc takiemu rozmówcy: „Pańskie niemądre gadanie okazuje się wobec tego zupełnie pozbawione podstaw”. Czy myślicie, że to skłoniło tego człowieka do przyjęcia wiary? Nic podobnego! Natychmiast wystąpił z nowym pytaniem: „Panie pastorze, niech pan powie, czy…” i tak dalej. Widać z tego jasno, że mógłbym odpowiedzieć mu na sto tysięcy pytań, a on dalej upierałby się przy swoim. Wiara nie przychodzi przez rozum, tylko przez sumienie.
Moim poprzednikiem w Essen był pastor i kaznodzieja przebudzeniowy, Julius Dammann. Kiedyś przyszedł do niego młody człowiek i też zaczął od pytania o żonę Kaina i o inne rzeczy w tym rodzaju. Dammann załatwił sprawę krótko: „Młody człowieku, – powiedział – Jezus Chrystus nie przyszedł na świat po to, by odpowiadać na sofistyczne pytania, ale po to, by zbawiać grzeszników. Proszę przyjść do mnie, gdy uzna pan siebie za biednego grzesznika!”. Uwierzyć w Zbawiciela mogą ludzie, których sumienie jest niespokojne, którzy wiedzą, że ich życie nie jest w porządku, że sami z nim sobie nie poradzą. Rozum schodzi tu na plan dalszy. Przeżyłem kiedyś historię, którą muszę wam powiedzieć. Podczas wizyt szpitalnych wszedłem raz do pokoju, w którym leżało sześciu mężczyzn. Przywitali mnie z radością, mówiąc: „Ach, pan pastor! Jak to dobrze, że pan przyszedł! Mamy do pana pytanie”. Widzę, że przygotowali mi jakąś pułapkę, ale mówię z dobrą miną: „Pytanie? To bardzo miłe. Jakież to pytanie?”. I jeden z nich spytał, podczas gdy inni czekali w napięciu: „Pan przecież wierzy, że Bóg jest wszechmocny?”. „Wierzę”. „Więc chcielibyśmy spytać, czy Bóg może stworzyć tak ciężki kamień, że sam nie będzie go mógł podnieść?” Rozumiecie, na czym polega dowcip? Jeżeli powiem „tak”, to Bóg nie jest wszechmocny, jeżeli powiem „nie”, to Bóg też nie jest wszechmocny. Zastanowiłem się przez chwilę, czy mam mu spróbować to wytłumaczyć, ale nagle poczułem, że mam tego dość!
Powiedziałem więc: „Młody człowieku, najpierw chciałbym się dowiedzieć, czy to zagadnienie kosztowało już pana bezsenną noc?”. Bardzo się zdziwił: „Bezsenną noc? Nie!”. Oświadczyłem wobec tego, że muszę oszczędzać swoje siły i mogę odpowiadać tylko na takie pytania, przez które ludzie nie mogą w nocy spać. „Niech mi pan powie, młody człowieku, z jakiego powodu miewa pan bezsenne noce?”. A on na to bez namysłu: „Ach, z powodu tej sprawy z moją dziewczyną. Oczekuje dziecka, a nie możemy się jeszcze pobrać!”. „Tak – powiedziałem – i pan z tego powodu nie może spać. No to porozmawiajmy na ten temat”. Zdziwił się: „A cóż to ma wspólnego z chrześcijaństwem?”. „O, ta historia z kamieniem nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem, natomiast historia z dziewczyną ma wiele wspólnego. Przecież pan jest winny. Przekroczył pan Boże przy-kazania, uwiódł pan tę dziewczynę. A teraz zastanawia się pan, jakby się tu z tej afery wykręcić i chce pan popełnić jeszcze większy grzech. Jest pan uwikłany w winę i grzech, i tylko nawrócenie się do żywego Boga może panu pomóc. Jeżeli wyzna pan swój grzech, to Zbawiciel panu pomoże”. Młody człowiek słuchał i nagle pojął, że Jezus intere-suje się nim i jego obciążonym sumieniem, że może mu pomóc i uratować jego chybione życie. Rozumiecie – ten młody człowiek chciał dojść do wiary przez rozum i dał się nabrać na różne brednie. Skoro jednak poruszyło się w nim sumienie, wszystko nagle stało się jasne. Rozumiecie, o co tu chodzi? Nie zdobędziemy pewności zbawienia, otrzymując odpowiedź na sofistyczne pytania. Musimy przyznać słuszność naszemu sumieniu i przyznać, że zgrzeszyliśmy. Wtedy pojmiemy, że Zbawiciel został ukrzyżowany, aby nasze grzechy były nam odpuszczone. „On mnie przyjął!” Droga prowadzi przez sumienie, nie przez rozum.
Jeżeli chce się dojść do pewności zbawienia, to trzeba – jeśli mogę się tak wyrazić – podjąć pewne ryzyko. W kościołach często widzimy kolorowe witraże. Oglądając je z zewnątrz w biały dzień, mamy wrażenie, że szyby są ciemne, bo kolory są prawie niewidoczne. Dopiero po wejściu do środka kościoła widzimy cały przepych barw. Tak samo jest z wiarą. Dopóki patrzę na nią z zewnątrz – nie mogę nic zrozumieć. Wszystko wydaje mi się ciemne. Muszę wejść do środka. Muszę odważyć się na spotkanie z Jezusem. Muszę Mu zawierzyć, oddać Mu swoje życie. Wtedy wszystko się rozjaśnia. Jest to krok od śmierci ku życiu i kto go uczyni, ten w jednym mgnieniu oka pojmie, czym jest chrześcijaństwo.
Kiedy Pan Jezus nauczał, słuchały Go wielkie tłumy. I zdarzyło się, że nauczając powiedział takie straszne słowa: „Tacy, jacy jesteście, nie możecie wejść do Królestwa Bożego. Musicie narodzić się na nowo. Nawet ci najlepsi nie nadają się do Królestwa Bożego!”. Z tyłu stało kilku mężczyzn, którzy usłyszawszy to powiedzieli: „Chodźmy stąd. Cóż to za zuchwała i twarda mowa!” I trzech z nich odeszło. Zobaczyło to sześć kobiet i jedna z nich powiedziała: „Patrzcie, mężczyźni odchodzą. Chodźmy stąd też”. I kobiety również poszły. Zobaczyło to kilku chłopców, którzy pomyśleli: „Mężczyźni odchodzą, kobiety odchodzą, to my również pójdziemy sobie”. I tak powoli tłum zaczął topnieć. To musiało być okropne! Wyobrażam sobie, jak bym się czuł, gdyby tak teraz moi słuchacze zaczęli wstawać i wychodzić podczas kazania i nagle zostałbym tu sam z kilkoma tylko wiernymi zwolennikami. A tak stało się wtedy, gdy Jezus mówił. Tysiące ludzi odeszły, bo nie chciały Go już słuchać, i Jezus został sam. Straszne! Tylko dwunastu uczniów nie ruszyło się z miejsca. Gdybym był Panem Jezusem, zacząłbym prosić: „Ach, chociaż wy zostańcie przy mnie! Nie opuszczajcie mnie, moi wierni uczniowie!”. Ale Jezus tak nie powiedział. Po prostu spytał: „Czy i wy chcecie odejść?”. Innymi słowy znaczyło to, że jeżeli chcą, mogą odejść. W Królestwie Bożym nie istnieje przymus. Jest to jedyne Królestwo, w którym nie ma policji. Panuje tam całkowita dobrowolność.
Tak więc Jezus spytał: „Czy i wy chcecie odejść?”. A uczniowie mieli na to wielką ochotę. Kiedy sześć tysięcy ludzi ucieka, to chciałoby się uciec razem z nimi. A tu jeszcze Pan Jezus daje im wolną rękę: proszę bardzo, idźcie. Chcecie być zgubieni, chcecie pójść do piekła, chcecie być bezbożnikami – wolna wola. Jak chcecie! Apostoł Piotr stał i zastanawiał się: „Dokąd ja pójdę? Wrócę do swojej ciężkiej pracy, do życia pełnego brudów i grzechu? A na końcu czeka mnie śmierć i piekło. Nie chcę tego!”. Wzrok jego padł na Jezusa i nagle Piotr pojął z wszelką pewnością: tylko życie z Jezusem ma jakiś sens! I powiedział: „Panie! Do kogo pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali – (słyszycie: to jest pewność!) – że Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego”. I zostali przy Nim.
Moi przyjaciele, tak dochodzi się do pewności. Patrząc na rozliczne drogi życia i poznając, że Jezus jest dla nas jedyną szansą. Och, życzę wam, abyście również nabrali tej promiennej pewności, żebyście mogli powiedzieć: „Myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego”.
Na zakończenie chciałbym jeszcze powiedzieć parę słów tym spośród was, którzy zaczęli już wierzyć, którzy ofiarowali Jezusowi swoje serce, ale ciągle jeszcze mówią: „Nie mam pewności zbawienia. Jakże mogę ją mieć, moje życie wciąż jeszcze pełne jest grzechu!”. Tym poważnie myślącym ludziom chcę powiedzieć: czy sądzicie, że pewnym zbawienia można być dopiero wtedy, gdy osiągnęło się stan bezgrzeszny? W takim wypadku musielibyście czekać, aż znajdziecie się w niebie! Ja do ostatniego dnia życia, do ostatniego oddechu będę potrzebował krwi Jezusowej na odpuszczenie grzechów!
Znacie historię o synu marnotrawnym, który wrócił do domu i powiedział: „Ojcze, zgrzeszyłem…”, a ojciec przyjął go i wyprawił wielką ucztę? No więc, wyobrażam sobie czasem taką scenę. Następ-nego ranka syn podczas śniadania potrącił niechcący filiżankę, która spadła i rozbiła się. Żyjąc wśród świń, odzwyczaił się od siedzenia przy nakrytym stole. Filiżanka rozbiła się z brzękiem, a on zaczął kląć: psiakrew! – i tak dalej. Czy ojciec go wyrzucił z domu, krzycząc: „Wynoś się do swoich świń!”? Jak sądzicie? Oczywiście, że nie! Ojciec powiedział sobie: przecież go przyjąłem. I zaczął mu tłumaczyć: „Mój synu, nie trzeba tak robić. Będziemy się starali, żebyś nie zrzucał filiżanek, nie klął i powoli przyzwyczaił się do obyczajów panujących w domu”. Nie odesłał go z powrotem do świń. Widzicie, gdy człowiek oddaje siebie na własność Jezusowi, to nagle odkrywa coś strasznego: jego stara natura wciąż się odzywa. Człowiek wciąż przeżywa porażki. Ale jeżeli po nawróceniu zdarzy się wam ponieść klęskę, nie rozpaczajcie, tylko uklęknijcie i pomódlcie się. Najpierw powiedzcie: „Panie, dziękuję Ci, że wciąż należę do Ciebie”. Potem powiedzcie: „Przebacz mi przez krew Twoją”. I wreszcie: „Uwolnij mnie od mojej starej natury!”. Ale przede wszystkim powiedzcie: „Panie, dziękuję Ci, że wciąż jeszcze należę do Ciebie”.
Pewność zbawienia polega na tym, że wiem: „Wróciłem do domu i walczę teraz o uświęcenie jako ten, kto wrócił do domu, a nie ten, który wciąż na nowo jest z niego wyrzucany i wraca”. Jeżeli w kazaniu głosi się pogląd, że o zbawienie trzeba codziennie na nowo walczyć, to jest to przerażające kazanie. Moje dzieci nie muszą przychodzić co rano i pytać: „Tatusiu, czy dzisiaj znowu wolno nam być twoimi dziećmi?”. One SĄ moimi dziećmi. A ten, kto raz został dzieckiem Bożym, jest nim i swoją walkę o uświęcenie prowadzi jako dziecko Boże.
Życzę wam z całego serca tej promiennej i promieniującej pewności dzieci Bożych!