Rozdział 15. Czy chrześcijaństwo jest sprawą prywatną?

Często słyszy się zdanie, że religia jest sprawą prywatną. Czy to jest słuszne? My spytamy teraz: czy chrześcijaństwo jest sprawą prywatną? A właściwie jeszcze lepiej będzie spytać: czy bycie chrześcijaninem jest sprawą prywatną? Zanim odpowiem na to pytanie, pozwólcie, że najpierw postawię inne pytanie: co znajduje się na monecie? Orzeł czy reszka? I jedno i drugie. Moneta ma dwie strony. Podobnie ma się sprawa z chrześcijaństwem. Ma dwie strony – prywatną i publiczną. Na pytanie, czy chrześcijaństwo jest sprawą prywatną, musimy odpowiedzieć: i tak, i nie. Prawdziwe, żywe życie chrześcijańskie ma dwie strony: jedną całkowicie prywatną i drugą – publiczną. Jeżeli którejś z tych stron brakuje, to coś jest nie w porządku. Chcę wam teraz pokazać te dwie strony prawdziwie chrześcijańskiego życia, które sprawia Duch Święty.

1. BYCIE CHRZEŚCIJANINEM MA SWOJĄ CZYSTO PRYWATNĄ STRONĘ

Zacznę od historii, która pomoże wam zrozumieć, o co chodzi. Ktoś mnie kiedyś nazwał „opowiadaczem historii”. Odpowiedziałem na to: „To żaden wstyd. Zawsze bardzo się boję, że ludzie w kościele zaczną zasypiać. Opowiadając niekiedy jakąś historię, mam pewność, że nie zasną”. A poza tym – przecież całe życie składa się z różnych historii, a nie z teoretycznych rozważań.
W Nadrenii żył w zeszłym stuleciu wielki kaznodzieja przebudzeniowy, Johann Heinrich Volkening. Dzięki jego kazaniom cały kraj wokół Bielefeld przeżył rzeczywistą przemianę. Tego Volkeninga wezwano pewnego wieczoru do bogatego chłopa, który miał duże gospodarstwo i był porządnym, dzielnym człowiekiem, ale z całego serca nienawidził kazań przebudzeniowych. Był to jeden z tych ludzi, którzy nie przyznają, że są grzesznikami. Mówił, że czyni dobrze i nie boi się nikogo. Nie potrzebował też żadnego ukrzyżowanego Zbawiciela. Więc, jak mówiłem, pewnego dnia wezwano Volkeninga, bo człowiek ten śmiertelnie zachorował i chciał przystąpić do Stołu Pańskiego. Trzeba wam wiedzieć, że Volkening był potężnie zbudowany i miał przenikliwe niebieskie oczy. Przyszedł, stanął przy łóżku chorego i długą chwilę przyglądał się mu w milczeniu, po czym powiedział: „Hinrich, boję się o was, bardzo się boję. Tak jak się sprawy mają w tej chwili, to wcale nie pójdziecie do nieba, tylko do piekła”. To powiedziawszy odwrócił się i wyszedł. Bogaty chłop rozzłościł się: „To ma być ksiądz! To ma być chrześcijańska miłość?!”
Nadeszła noc. Ciężko chory leży i myśli: „Nie pójdę do nieba, tylko do piekła? A jeżeli to prawda?”. Poruszyło się w nim sumienie. Przypomniał sobie nagle różne grzechy. Nie oddawał czci Bogu, sprytnie oszukiwał innych… Następnej nocy ogarnął go wielki niepokój. Zobaczył z trwogą, że w życiu jego było wiele zła i że absolutnie nie jest dzieckiem Bożym. Teraz już poważnie zaczął myśleć o nawróceniu. Po trzech dniach zawołał: „Żono, idź po Volkeninga!”. Był już późny wieczór, ale Volkening przyszedł natychmiast. Chory był bardzo niespokojny: „Pastorze, myślę, że muszę się nawrócić!”. „Tak – odpowiedział Volkening – pomalutku, po cichutku, to przychodzi z wiekiem! W potrzebie wołają, ale pokuta w potrzebie, to martwa pokuta. Tu trzeba czegoś innego!” To powiedziawszy odwrócił się i wyszedł. Teraz dopiero chory wpadł w złość! – Wy byście też byli wściekli na takiego pastora, prawda? Ostatecznie pastor lepiej by na tym wyszedł, gdyby życzliwie odniósł się do bogatego chłopa. A przy tym wyglądało przecież na to, że ten człowiek wkrótce umrze. Ale Volkening był mężem, który stał przed Bogiem i wiedział, co mówi. Trzy dni jeszcze przeszły, zanim chory wpadł w prawdziwą rozpacz. Wiedział teraz, że musi umrzeć. A w życiu jego nie było miłości, radości, pokoju, cierpliwości, życzliwości, dobroci, wiary, łagodności, czystości. Przez całe życie lekceważył Zbawiciela, który za niego umarł. Wypędził Tego, który stał przed nim przynosząc mu miłość. A teraz pełen rozpaczy zobaczył, że znajduje się na progu piekła.
„Żono, idź po pastora!” Ale żona nie chciała pójść: „Nie pójdę! On ci nic nie pomógł!”. „Żono, przyprowadź go. Idę prosto do piekła!” I żona poszła. Volkening przyszedł i zastał człowieka, który pojął sens tych słów: „Nie błądźcie, Bóg się nie da z siebie naśmiewać, albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie”. Volkening przysunął krzesło do łóżka, usiadł i spytał: „No i co, zgadza się, że zmierzasz do piekła?”. „Zgadza się!” I wtedy Volkening powiedział: „Hinrich, pójdziemy na Golgotę. Jezus umarł również za ciebie”. I w pełnych miłości słowach opowiedział mu, jak Jezus ratuje grzeszników. Pokazał, że człowiek musi najpierw uznać sam, że jest grzesznikiem. Musi przestać mówić: „Czynię dobrze i nie boję się nikogo!”. Musi poznać prawdę. Wtedy Jezus może człowieka zbawić. Chory zrozumiał, że Jezus umarł za niego na krzyżu, że zapłacił za jego grzechy. I że tylko On może ofiarować mu sprawiedliwość ważną przed Bogiem. Po raz pierwszy ten bogaty chłop modlił się naprawdę: „Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu! Panie Jezu, uratuj mnie przed piekłem!”. Volkening cicho odszedł, zostawiając go wzywającego Jezusa. Odszedł spokojny, bo w Biblii trzykrotnie napisano: „Każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie”. Przyszedłszy na-stępnego dnia zastał człowieka, który otrzymał pokój z Bogiem. „Co słychać u ciebie, Hinrichu?” A Hinrich odpowiedział: „On przyjął mnie – z łaski!”. Stał się cud.
W ten sposób, widzicie, dumny chłop narodził się na nowo. A teraz uważajcie, co wam powiem. Pewnej nocy przyszedł do Jezusa uczony mąż i powiedział, że chciałby z Nim podyskutować na temat zagadnień religijnych. Ale Pan Jezus odpowiedział, że tu nie ma o czym dyskutować. „Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego”. Na to ten mąż spytał: „Jakże się może człowiek narodzić, gdy jest stary? Czyż może powtórnie wejść do łona matki swojej i urodzić się?”. A Jezus powtórzył: „…jeśli się kto nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego”. I to jest ta prywatna strona życia chrześcijanina, że wchodzi do żywota przez ciasną bramę, że rodzi się na nowo dzięki wielkiemu cudowi sprawionemu przez Boga.
To, co wam mówię, to nie są błahe teologiczne rozważania. Tu chodzi o wasze zbawienie. Zastanówcie się nad tym, bo może się zdarzyć, że gdy będziecie umierali, nie będzie przy was takiego Volkeninga! Do narodzenia na nowo potrzebne jest przyznanie Bogu racji, że jestem człowiekiem zgubionym i że moje serce jest złe. Do narodzenia na nowo potrzebna jest tęsknota do Jezusa, jedynego Zbawcy świata. Do narodzenia na nowo potrzebne jest szczere wyznanie Zbawicielowi, że zgrzeszyło się przeciwko niebu i wobec Niego. Do narodzenia na nowo potrzebna jest wiara, że „krew Jezusa Chrystusa (…) oczyszcza nas od wszelkiego grzechu.” Że on zapłacił za mnie i ofiarował mi sprawiedliwość ważną przed Bogiem. Do narodzenia na nowo potrzebne jest zdecydowane oddanie swego życia Jezusowi. I do narodzenia na nowo potrzeba, by Duch Święty wam powiedział: „Jesteś przyjęty.” W Biblii nazywa się to „opieczętowaniem”. Jeżeli nie narodzicie się na nowo, nie wejdziecie do Królestwa Bożego! Kto jednak stał się dzieckiem Bożym, ten ma pewność. Moi przyjaciele, jeżeli tonę i ktoś mnie wyciągnie z wody, to wiem, że jestem uratowany, ponieważ siedzę na ziemi i mogę spokojnie oddychać!
I, widzicie, to jest ta prywatna strona życia chrześcijańskiego. Każdy musi sam przez to przejść, aby przejść ze śmierci do życia. Ach, gdy patrzę wstecz i myślę, w jaki sposób stałem się własnością Jezusa – wydaje mi się to cudem. Żyłem daleko od Boga, popełniając wszystkie grzechy. A potem w moje życie wszedł Jezus. Teraz należę do Niego i chciałbym całe życie ostrzegać ludzi przed zgubą i wzywać ich do Jezusa. Proszę was, nie spocznijcie, zanim nie narodzicie się na nowo i nie będziecie mieli pewności, że: „Bóg obietnice swe spełni; wieczne i pewne są, Jezus potwierdził je w pełni świętą, niewinną krwią”. Jednakże narodzenie na nowo jest dopiero początkiem prywatnego życia chrześcijanina. Konieczny jest ciąg dalszy.
Od kiedy się nawróciłem, stało się dla mnie jasne, że muszę codziennie słyszeć głos mojego Przyjaciela. Zacząłem więc czytać Biblię. Ludzie dzisiejsi sądzą, że tylko ksiądz czyta Biblię. W pobliżu mojego domu w Essen jest park, do którego chętnie chodzę rano i spacerując czytam moją Biblię. Widzą mnie mieszkający w okolicy ludzie i kiedyś jeden z nich powiedział mi: „Widuję często, jak czyta pan brewiarz”. Brewiarz odmawiają księża katoliccy. Ale ten człowiek nie mógł sobie wyobrazić, że pastor czyta księgę, którą może czytać każdy.
Na obozie młodzieżowym zawsze zbieramy się jeszcze przed śniadaniem na krótkie rozmyślanie. Najpierw śpiewamy jakąś pieśń poranną, na przykład „Kiedy ranne wstają zorze…” i czytamy hasło na dany dzień. A potem wybieram im jakiś tekst z Biblii. Każdy siada w kącie i czyta po cichu. To samo robią w domu, bo ci, którzy uwierzyli, nie mogą żyć nie słysząc głosu Dobrego Pasterza i nie rozmawiając z Nim. A teraz prośba do was: ożywcie swoje prywatne życie chrześcijanina czytaniem Nowego Testamentu przez kwadrans rano lub wieczorem! Po zamknięciu Nowego Testamentu złóżcie ręce i po-wiedzcie: „Panie Jezu, muszę z Tobą pomówić. Mam dziś tyle do zrobienia! Pomóż mi! I ustrzeż mnie od popełniania moich ulubionych grzechów. Daj, bym mógł miłować innych ludzi. Ześlij mi Ducha Świętego”. Módlcie się! Rozmawiajcie z Jezusem. On jest i słyszy was. Do prywatnej strony życia chrześcijanina należy również rozmowa z jego Panem.
Niedawno powiedziałem pewnemu wierzącemu panu: „Potrzebne jest panu codzienne spędzanie cichego kwadransa z Jezusem”. „Ależ panie pastorze – odrzekł – przecież ja nie jestem księdzem. Ksiądz ma na to czas, ale ja? Ja jestem bardzo zajęty!” Spytałem go wtedy, czy udaje mu się zawsze załatwić wszystko co miał w planie na dany dzień. Przyznał, że nigdy mu się nie udaje. „Widzi pan – powiedziałem – to pochodzi stąd, że pan nie spędza cichego kwadransa z Jezusem. Jeżeli pan się przyzwyczai do codziennej porannej rozmowy z Jezusem, przeczytania paru wierszy z Ewangelii i krótkiej modlitwy, to zobaczy pan, że nagle zacznie pan bez trudu radzić sobie ze wszystkim. Tak, im więcej ma się do zrobienia, tym bardziej potrzebuje się tego cichego kwadransa. Być może później zrobi się z tego pół godziny, bo będzie pan chciał przedstawić Zbawicielowi jakieś sprawy szczególnie pana poruszające. W każdym razie wszystko nagle zacznie iść lepiej. Mówię to z doświadczenia. Mnie też zdarza się niekiedy, że ledwo wstanę z łóżka – już dzwoni telefon, potem zaglądam do gazety, potem znowu telefon, i już przychodzi ktoś z jakąś sprawą. Kręcę się, ale cały dzień jestem zdenerwowany i nic mi nie wychodzi. I nagle przypominam sobie, że przecież wcale nie rozmawiałem dziś z Jezusem i nie dałem Jemu przyjść do głosu. Nic więc nie mogło mi się udać”.
Widzicie, cichy kwadrans z Jezusem też należy do tej prywatnej strony życia chrześcijanina. Następnie należy do niej codzienne umartwianie swojej natury. Rozmawiałem w życiu z wieloma ludźmi. I właściwie wszyscy na coś się skarżyli. Żony na mężów, mężowie na żony, rodzice na dzieci, a dzieci na rodziców. Spróbujcie to sobie wyobrazić – pokazujecie palcem jakiegoś człowieka i mówicie: „On jest winien, że nie jestem szczęśliwy!”, i w tej samej chwili trzy inne palce wskazują na was samych! Wierzcie mi: jeżeli będziecie spędzali cichy kwadrans z Jezusem, to On wam ukaże, że wasze nieszczęścia mają źródło w was samych. Macie kłopoty w małżeństwie, macie trudności w pracy, ponieważ nie żyjecie z Bogiem. Chrześcijanie mu-szą codziennie uczyć się umartwiania swojej natury.
Opowiem wam coś z moich osobistych przeżyć. Spędziłem kiedyś osiem dni na obozie z pięćdziesięcioma współpracownikami mojej pracy z młodzieżą w Essen. Było wprost niewypowiedzianie pięknie. Byliśmy ze sobą ogromnie szczęśliwi, był to błogosławiony czas. Mimo to niekiedy pojawiały się małe tarcia i trudności. Ostatniego dnia, przed wspólnym przystąpieniem do Stołu Pańskiego, ludzie nagle zaczęli podchodzić jeden do drugiego, mówiąc: „Ty, wybacz mi, że…” Ja musiałem pójść do trzech i powiedzieć: „Ty, wybacz mi, że cię wtedy ofuknąłem!”. Jeden z nich powiedział: „Przecież pan miał słuszność!”. „Tak, ale mimo to wybacz mi!” Widzicie, nie było mi łatwo upokorzyć się przed dwudziestolatkiem, ale nie miałem spokoju, póki tego nie zrobiłem.
Podczas tych cichych chwil spędzanych z Jezusem wy też nauczycie się umartwiać codziennie swoją naturę. I zobaczycie, jak wszystko wokół was zmieni się i wypięknieje. To należy również do zupełnie prywatnej strony chrześcijańskiego życia. A jeżeli nie macie o tym pojęcia, to proszę bardzo, abyście przestali nazywać siebie chrześcijanami!
Chodząc ulicami, myślę sobie nieraz, że niemal wszyscy ludzie, których spotykam, są chrześcijanami. Gdybym zatrzymał kogoś i spytał: „Przepraszam, czy jest pan chrześcijaninem?” – odpowiedziałby mi: „Oczywiście! Chyba nie myśli pan, że jestem mahometaninem!”. Ale gdybym go spytał następnie, czy zdarzyło mu się już nie spać z radości, że jest chrześcijaninem, to usłyszałbym w odpowiedzi: „Czy pan zwariował?!”. Tak to jest: chrześcijaństwo bez radości, że jest się chrześcijaninem! Ani śladu radości. Z chwilą jednak, gdy przeżyjecie narodzenie na nowo, pojmiecie, co to znaczy „Radujcie się w Panu zawsze; powtarzam, radujcie się?!”.
Moi przyjaciele, niedawno przeczytałem z moją młodzieżą wspaniałe słowa w Biblii: „Ale dla was, którzy boicie się mojego imienia, wzejdzie słońce sprawiedliwości – (to Jezus) – z uzdrowieniem na swoich skrzydłach”. To piękne, prawda? A wiecie co jest dalej? Dalej jest tak: „I będziecie wychodzić z podskakiwaniem, jak cielęta wychodzące z obory!”. Cudownie powiedziane! Rzadko zdarza mi się spotkać chrześcijan, którzy by radując się swoim Zbawicielem podskakiwali jak cielęta wychodzące z obory! Dlaczego tego nie umiemy robić? Bo nie jesteśmy naprawdę chrześcijanami. Myślę o mojej drogiej matce. Po niej zawsze było widać tę niepohamowaną radość w Panu. Myślę również o innych ludziach, którzy dali mi się poznać jako radośni chrześcijanie. Starzejąc się, chciałbym coraz bardziej radować się w Panu. Do tego jednak potrzeba naprawdę być chrześcijaninem, w pełni, a nie tylko odrobinkę! Tak, to jest więc jedna strona życia chrześcijańskiego. „Czy bycie chrześcijaninem ma swoją prywatną stronę?”. Tak, jest to sprawa  czysto prywatna.
Teraz jednak przyjrzyjmy się drugiej stronie monety. Bo prawdziwe, żywe życie chrześcijanina ma drugą stronę, publiczną, którą każdy może zobaczyć.

2. BYCIE CHRZEŚCIJANINEM JEST SPRAWĄ PUBLICZNĄ

Publiczną stroną życia chrześcijanina jest przede wszystkim włączenie się w społeczność chrześcijan. To jest bardzo ważne, co teraz mówię: prawdziwi chrześcijanie przyłączają się do tych, którzy również chcą być zbawieni! W każdą niedzielę odbywa się nabożeństwo. Dlaczego was na nim nie ma? Odpowiecie, że słuchacie nabożeństwa przez radio. Nie mówię tu o chorych, oni niech się cieszą radiowym nabożeństwem, ale wy? Bardzo mizerne jest to wasze chrześcijaństwo, jeżeli nie czujecie potrzeby brania udziału w prawdziwym nabożeństwie razem z innymi chrześcijanami! Tak nie powinno być.
Około trzechsetnego roku po narodzeniu Chrystusa – a więc bardzo dawno temu! – na tronie Rzymskiego Imperium zasiadł wspaniały człowiek: Dioklecjan. Był on synem wyzwoleńca i doszedł aż do godności cesarza wielkiego Państwa Rzymskiego. Chrześcijaństwo było już wtedy szeroko rozpowszechnione. Cesarz Dioklecjan wiedział dobrze, że jego poprzednicy prześladowali chrześcijan. Postanowił jednak, że nie będzie tak głupi, żeby prześladować najlepszych ludzi: „Niech sobie wierzą, w co chcą. U mnie każdy może wyznawać taką religię, jaka mu się podoba”. Był to jak na cesarza dość rzadki, choć zupełnie dobry punkt widzenia. Wielcy tego świata bowiem zawsze chętnie rządzą sumieniami poddanych. Cesarz Dioklecjan miał młodego współpracownika imieniem Galeriusz, który miał kiedyś zostać jego następcą. Pewnego dnia Galeriusz powiedział do cesarza: „Posłuchaj, Dioklecjanie. Jeżeli tych chrześcijan tak będzie przybywało, to zrobi się wielkie zamieszanie, bo oni ciągle mówią o swoim Królu, Jezusie. Musimy coś przeciwko nim przedsięwziąć”. „Ach! – odpowiedział Dioklecjan – Daj mi spokój!
Przez 250 lat moi poprzednicy prześladowali chrześcijan i nic nie wskórali, a ja mam teraz znowu zaczynać?” Bardzo to było mądrze ze strony tego człowieka. Ale Galeriusz ciągle do tego wracał: „Chrześcijanie, to szczególni ludzie. Mówią, że mają Ducha Świętego, którego inni nie mają, i że oni będą zbawieni, a inni ludzie – nie. To bardzo pyszni ludzie. Musisz coś z nimi zrobić!” Jednakże Dioklecjan nie zgodził się na prześladowanie chrześcijan. Galeriusz wciąż nie dawał za wygraną i naprzykrzał się cesarzowi dłużej, niż mógłbym to tu opowiadać. I w końcu Dioklecjan zmiękł i postanowił, że zabroni urządzania chrześcijańskich zebrań. Wydano więc dekret: „Każdy kto chce, może być chrześcijaninem. Natomiast nie wolno urządzać zebrań chrześcijańskich. To jest zabronione pod karą śmierci”. Każdy mógł być chrześcijaninem, dopóki traktował to jako sprawę prywatną, ale publicznie nie wolno było im się zbierać.
Starsi zborów zebrali się na naradę: „Co robić? Czy nie lepiej będzie ustąpić? U siebie w domu każdy może robić, co chce i nic mu nie będzie groziło”. A oto co powiedzieli zagrożeni prześladowaniem chrześcijanie (to bardzo interesujące!): „Zbieranie się na wspólną modlitwę, śpiew, zwiastowanie i słuchanie należy do życia chrześcijańskiego. Po prostu będziemy nadal się zbierali”. I rzeczywiście nadal zbierali się w zborze. Galeriusz triumfował: „Widzisz, Dioklecjanie! To są wrogowie państwa. Są nieposłuszni”. I wtedy rozpoczęło się jedno z najokrutniejszych prześladowań chrześcijan. Wielu z nich poddało się, mówiąc: „W domu też można być chrześcijaninem. Nie będziemy chodzili na zebrania”. Ci uratowali swoje życie. Ale zbór chrześcijański uznał ich za odstępców: „Kto nie przychodzi na nasze zebrania, ten jest odstępcą”.
Należałoby to powiedzieć dzisiejszym chrześcijanom. Takich odstępców jest dziś wielu. Ludzie w tamtych czasach mieli rację, że przeciwstawili się cesarskiemu dekretowi. W Biblii zupełnie jasno jest powiedziane: „Nie opuszczajcie wspólnych zebrań naszych, jak to jest u niektórych w zwyczaju…” Dziś trzeba by powiedzieć: „…jak to jest u niemal wszystkich w zwyczaju!”. I dlatego proszę tych spośród was, którzy chcą być zbawieni: przyłączcie się do tych, którzy chrześcijaństwo traktują poważnie!
Istnieje wiele możliwości. Jest zbór, są domowe koła biblijne, godziny biblijne, koła młodzieży. Proszę was serdecznie: poszukajcie jakiejś społeczności. Pewien Francuz powiedział mi: „Jeden lubi jeść śledzie, drugi lubi chodzić do kościoła”. Ale to nie jest tak. Jest o wiele groźniej: jeden zmierza do piekła, drugi przyłącza się do chrześcijan! Tak jest! A jeżeli naprawdę chcecie być naśladowcami Jezusa, pójdźcie do swojego pastora i spytajcie go, gdzie będziecie mogli usłyszeć coś więcej o Jezusie. Żaden nie odpowie, że u niego nic się nie dzieje, bo wszędzie są ludzie, którzy kochają Jezusa. Być może jest ich niewielu i może są to trochę dziwni ludzie, ale jeżeli nie będziecie mieli udziału w chrześcijańskiej społeczności, to wasze życie chrześcijanina obumrze!
Zebrania chrześcijan winny się składać z czterech elementów: śpiew, słuchanie zwiastowania, modlitwa i składanie ofiary. Są to cztery elementy chrześcijańskiego zgromadzenia. Tak było już u pier-wszych chrześcijan. Są to zewnętrzne przejawy życia z Boga. Istnieje tylko jeden rodzaj chrześcijaństwa, taki, w którym łączymy się z innymi chrześcijanami. W Biblii czytamy: „My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do żywota, bo miłujemy braci…” A to oznacza, że kogo nie ciągnie do innych chrześcijan, ten jest jeszcze duchowo martwy.
Nigdy nie zapomnę przepięknego początku mojej pierwszej służby w Bielefeld, gdzie byłem pomocniczym kaznodzieją w jednej z dzielnic. Na nabożeństwa przychodziło zaledwie parę osób. Bóg zrządził jednak, że w któryś sobotni wieczór wdałem się w dyskusję z wolnomyślicielami, którzy zbierali się w czerwonym Domu Ludowym. Rozmowa trwała do pierwszej w nocy, po czym właściciel wyrzucił nas na ulicę. Padał deszcz. Po raz pierwszy zebrało się wokół mnie około stu mężczyzn, robotników fabrycznych z mojej dzielnicy. Staliśmy pod latarnią. Oni pytali, ja odpowiadałem. Rozmawialiśmy już długo o Jezusie, że przyszedł z innego świata. Rozmawialiśmy długo o tym, że oni są nieszczęśliwi, że to wcale nieprawda, jakoby nie mieli żadnych grzechów na sumieniu, i że w gruncie rzeczy wierzą, iż istnieje Wieczność i Sąd Boży. O godzinie drugiej powiedziałem: „Idę do domu. Jutro rano, o pół do dziesiątej mam nabożeństwo. Wiem, że chętnie byście przyszli, gdyby jeden nie bał się drugiego”. Wszyscy oni byli Westfalczykami, a ten, który stał przede mną, miał około 35 lat i był Westfalczykiem z krwi i kości. „Co? – powiedział – ja się boję? Jeszcze czego!” „Człowieku, uspokój się! – odrzekłem – Dopiero miałbyś za swoje w fabryce, gdybyś w niedzielę pobiegł do kościoła. Tego się boisz”. „Nie boję się! – powtórzył – Jutro rano przyjdę ze śpiewnikiem pod pachą!” No i w niedzielę rano – a więc w parę godzin później – przemaszerował ten Westfalczyk ulicami ze śpiewnikiem pod pachą i przyszedł na nabożeństwo. W tej dzielnicy oczywiście wszyscy się znali. W poniedziałek wieczorem przyszedł do mnie i powiada: „Miał pan rację. W fabryce zagotowało się, wszyscy byli oburzeni, że byłem w kościele. Przekonałem się, że panuje u nas terror – krzyczymy o wolności, a jesteśmy żałosnymi niewolnikami ludzi. Wygarnąłem im to i już do nich nie należę. A teraz niech mi pan opowie jeszcze o Jezusie!”. Był on pierwszym z moich zdecydowanie nawróconych.
I, widzicie, zaczęło się od tego, że przyszedł na nabożeństwo do malutkiego, ubogiego zboru. A gdy jeden wytrwał przy swoim, przyszli za nim inni. Wystarczyło zrobić wyłom! Później Bóg sprawił, że w zborze zapanowało ożywienie. Wtedy jednak uczyniłem interesujące spostrzeżenie, że ci robotnicy podjęli decyzję dzięki przyjściu do nas – do społeczności chrześcijan. Zaklinam was na zbawienie waszych dusz – przyłączcie się do społeczności chrześcijan. Nie zajmuję się propagandą na rzecz Kościoła i pastorów, czy jakichś społeczności i kierujących nimi braci. Chodzi mi tylko i przede wszystkim o wasze zbawienie.
Drugą sprawą należącą do publicznej strony życia chrześcijańskiego jest otwarte wyznawanie Jezusa. My, w Niemczech, znaleźliśmy się w zwariowanej sytuacji. Ludzie myślą, że skoro płacą podatek kościelny, to głoszenie Ewangelii mogą pozostawić pastorom. Ich osobiście nic to nie obchodzi. Życzyłbym sobie czasem, żeby to idiotyczne płacenie podatków raz się skończyło.  Wtedy może uczniowie i uczennice Jezusa zrozumieliby, że nie tylko rzeczą pastora, ale również ich samych jest troska, by imię Jezusa wyznawane było tam, gdzie się znajdują: w fabryce, w biurze, w szkole. Czy wyznaliście już kiedyś publicznie: „Prawdą jest, że Jezus żyje! Przeklinanie jest grzechem! To wstyd przed Bogiem, że opowiadacie tu świńskie kawały!”? Czy wyznaliście już kiedyś, że należycie do Jezusa? Ludzie zaczęliby wtedy uważnie słuchać. I powiem wam jedno: dopóki nie odważamy się głośno wyznawać naszego Zbawiciela, dopóty nie jesteśmy w ogóle prawdziwymi chrześcijanami!
Jezus powiedział – słuchajcie uważnie! – „Każdego (…), który mnie wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed Ojcem moim, który jest w niebie; ale tego, kto by się mnie zaparł przed ludźmi, i Ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebie”. Jakież to będzie straszne, gdy kiedyś, w dzień Sądu, chrześcijanie wystąpią i powiedzą: „Panie Jezu, myśmy też w Ciebie wierzyli!” – a Jezus powie do Ojca: „Nie znam ich!”. „Panie Jezu, ja przecież…” „Nie znam cię! – powie Pan Jezus. – Twój sąsiad nie wiedział, że zmierza do piekła, a ty go nie ostrzegłeś, chociaż sam znałeś drogę do żywota. Milczałeś we wszystkich językach świata, gdy trzeba było otworzyć usta i wyznawać twojego Zbawiciela”. Może odpowiecie wtedy: „Tak, ale moja wiara była taka słaba!”. A Pan Jezus odpowie: „To trzeba było wyznawać swoją słabą wiarę! Nawet słaba wiara ma mocnego Zbawiciela. A poza tym nie musiałeś wyznawać swojej wiary, tylko mnie. Nie znam ciebie!”. „Każdego, który mnie wyzna przed ludźmi, i Ja wyznam przed ojcem moim, który jest w niebie; ale tego, kto by się mnie zaparł przed ludźmi, i Ja się zaprę przed Ojcem moim, który jest w niebie”. Tak mówi Jezus. A On nie kłamie. Kiedyż nabierzemy znowu odwagi, by otworzyć usta?
Muszę wam opowiedzieć jeszcze jedną historię. Kilka tygodni temu przemawiałem w jednym z miast Zagłębia Ruhry. Odczyty zorganizował mój przyjaciel Gustaw, młody majster w warsztacie me-chaniki pojazdowej. Ten Gustaw stał się radosnym i pełnym mocy świadkiem Jezusa dzięki temu, że w rozstrzygającej chwili nauczył się wyznawać Jezusa. Pewnego ranka, w poniedziałek, przyszedł jak zawsze do warsztatu. Koledzy zaczęli opowiadać, kto jakie bezeceństwa wyprawiał w niedzielę. Jeden chwali się: „Urżnęliśmy się tak, że nam piwo uszami się wylewało!”. Drugi opowiada jakieś historie o dziewczynach. „A gdzie ty byłeś?” – pytają Gustawa. Był on wtedy jeszcze uczniem. „Rano byłem na nabożeństwie – odpowiedział – a po południu na zebraniu młodzieży u pastora Buscha”. Na głowę małego ucznia posypały się drwiny, a on stał z głupią miną. I nagle ogarnęła go wściekłość. Czeladnicy i majstrowie wyśmiewali go, a on myślał: „Dlaczego w chrześcijańskim kraju wolno głośno przyznawać się do robienia świństw, a nie wolno wyznawać Zbawiciela?”. Postanowił w tym momencie pozyskać wszystkich w warsztatach dla Jezusa. Zaczął od współuczniów. Brał każdego po kolei na rozmowę i mówił: „Słuchaj, pójdziesz do piekła! Chodź ze mną, zaprowadzę cię do Domu Weigla, na zebranie młodzieży. Tam usłyszysz o Jezusie”. Kiedy po zdaniu egzaminu na mistrza odchodził z warsztatu, panowała tam zupełnie inna atmosfera. Sam przekonałem się o tym. W naszym kole młodzieży było kilku uczniów. Trzech czeladników należało do Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodych Mężczyzn. W warsztacie nikt się nie odważał opowiadać nieprzyzwoitych kawałów. Jeżeli jakiś nowy pracownik zaczynał brudną rozmowę, ostrzegano go: „Zamknij się, człowieku, Gustaw idzie!”. Koledzy nabrali do niego szacunku. Dziś Gustaw ma bardzo dobrą pracę – sam prowadzi duży warsztat samochodowy. Bóg pobłogosławił go również w sprawach doczesnych.
Pytam raz jeszcze: gdzie znajdą się wreszcie chrześcijanie, którzy będą mieli odwagę otworzyć usta i wyznawać swojego Pana? Wzrastamy wewnętrznie w takiej mierze, w jakiej to czynimy. Czy bycie chrześcijaninem jest sprawą prywatną? Nie. Jesteśmy światu winni świadectwo o Jezusie. Skończcie z tym tchórzliwym milczeniem! Inaczej Jezus nie przyzna się do was na Sądzie Ostatecznym!
Gdy w Trzeciej Rzeszy zaczęto nagminnie wcielać do Służby Pracy młodzież w wieku 16-17 lat, dawałem każdemu z moich chłopców małą Biblię i mówiłem: „Uważajcie! Jak tylko będziecie na miejscu, zaraz pierwszego wieczoru połóżcie Biblię na stole, otwórzcie i zacznijcie czytać przy wszystkich. Zrobi się straszna awantura. Ale następnego dnia będziecie już to mieli poza sobą. Jeżeli nie zaczniecie pierwszego dnia, to nigdy nie dacie sobie rady”. I ci chłopcy tak zrobili, od razu pierwszego dnia kładli Biblię na widocznym miejscu. Za każdym razem działało to jak wybuch granatu, bo wśród nie-mieckich chrześcijan każdy może czytać dowolne świństwo, ale Biblii nie może czytać. A mojemu przyjacielowi Paulowi – niestety poległ później – zdarzyło się, że następnego ranka, gdy otworzył swoją szafkę, nie znalazł w niej Biblii. Rozejrzał się i zobaczył, że wszyscy uśmiechają się drwiąco. „Ukradliście mi moją Biblię?” – spytał. Odpowiedziały mu nie artykułowane pomruki. „Gdzie jest moja Biblia?” „Komendant zabrał”. Paul zrozumiał, że teraz sprawa stanie na ostrzu noża. Po służbie wycofał się do jakiegoś kąta i zaczął się modlić: „Panie Jezu, jestem tu zupełnie samotny. Mam dopiero 17 lat. Proszę Cię nie opuszczaj mnie teraz! Pomóż mi, abym mógł Cię wyznawać!”. Potem zapukał do drzwi komendanta. „Proszę!” Komendant siedział przy biurku, a na biurku leżała Biblia Paula. „Czego chcesz?” „Proszę pana komendanta o zwrócenie mi mojej Biblii. To moja własność”. „A! – powiedział komendant i zaczął przerzucać kartki Biblii. – Więc to twoja własność? „Tak jest, panie komendancie. Biblia jest niebezpieczna, nawet gdy leży zamknięta w szafie. Nawet wtedy szerzy niepokój”. Bum! Komendant wyprostował się: „Siadaj!”. I nagle wyznał: „Ja też chciałem kiedyś studiować teologię!”. „A potem odstąpił pan komendant od wiary?” – spytał Paul. I zaczęła się cudowna rozmowa, w czasie której mężczyzna koło czterdziestki powiedział siedemnastoletniemu chłopcu: „Jestem w gruncie rzeczy bardzo nieszczęśliwy. Ale nie mogę się cofnąć. Zbyt wiele musiałbym poświęcić”. A chłopiec odpowiedział: „Biedny komendancie! Ale przecież Jezus wart jest każdej ofiary!”. Komendant odprawił chłopca słowami: „Idź już. Jesteś szczęśliwym człowiekiem”. „Tak jest, panie komendancie!” – potwierdził Paul i odszedł ze swoją Biblią. A w obozie nikt mu więcej nie powiedział ani słowa na temat czytania Biblii!
Ach, gdzież są chrześcijanie mający odwagę przyznać się do swoich przekonań?! Czy być chrześcijaninem, to sprawa prywatna? Tak! Narodzenie na nowo i wiara mają swoje korzenie w najtajniejszym zakątku serca. Czy być chrześcijaninem, to sprawa prywatna? Nie! Chrześcijanie łączą się w społeczności, gromadzą wspólnie na nabożeństwie, tworzą domowe koła biblijne, koła młodzieży, koła kobiet, koła mężczyzn. Chrześcijanie otwierają usta i wyznają swego Pana. Świat musi zobaczyć, że z Jezusem na ziemię przyszedł ogień zapalony przez Boga!