Urodziłem się w rodzinie katolickiej. Naturalne było chodzenie na mszę w każdą niedzielę i święta. Moja cała rodzina była wierząca i praktykująca. Nie do pomyślenia było nie iść na mszę w niedzielę czy święto. Kościół i kler opisywało się w samych superlatywach. Najważniejsza była tradycja oraz panujące w domu obyczaje jak np. zakaz jedzenia mięsa w piątki.
Moja wiara głównie opierała się na tym, co mi ludzie powiedzieli; rodzina, ksiądz, kościół. Od najmłodszych lat byłem świadomy tego, że istnieje Bóg, który może mnie ukarać bądź wynagrodzić za moje uczynki. W latach szkolnych moja wiara była martwa. Wierzyłem, że Bóg istnieje i czasami nawet modliłem się do Niego, jak również do Jego „matki”- Maryi. Działało to na zasadzie „jak trwoga to do Boga”. Czyli, jak byłem w trudnej sytuacji to mocno przyparty do muru modliłem się. Jak lepiej mi się powodziło, tak naprawdę Boga nie znałem. No, może z niedzielnego kazania, które i tak rzadko wysłuchałem.
Dzisiaj wiem, że postępowałem jak większość osób, którym się zdaje że Boga znają. Nie rozumiałem ofiary Chrystusowej i wielkiego planu jaki Bóg ma w stosunku do mnie i do każdego, który wyznaje że Jezus Chrystus jest Synem Bożym i kroczy Jego śladami. To była martwa wiara, bo byłem przekonany o tym, że będąc względnie dobrym człowiekiem dostanę się do nieba. Niestety sam człowiek nie jest w stanie się zbawić samymi uczynkami. Często im bardziej próbujesz, tym gorzej ci wychodzi.
W 2007 roku nastąpił niewielki przełom w moim światopoglądzie. Zaczynałem sobie zadawać coraz więcej pytań na temat życia: dlaczego, dokąd i kim jesteśmy. Poniekąd moje poszukiwania na ten temat zostały zapoczątkowane przez bunt do rodziców i całego świata. Zauważyłem, że życie przeciętnego człowieka skupia się na szkole, pracy, rozrywkach i w końcu na śmierci. Człowiek w całym tym systemie był tylko maszyną, która tak naprawdę nie wie kim jest i dokąd zmierza. Moje poszukiwania odpowiedzi na pytanie: kim jesteśmy i dokąd zmierzamy skierowały mnie na złą drogę. Zacząłem chłonąć książki indyjskich guru New Age. Byłem przekonany, że odnalazłem odpowiedź na wszystkie nurtujące mnie pytania. Głównym przesłaniem religii nowej ery było – „jesteś bogiem”. W tym systemie wierzeń każdy człowiek dąży do doskonałości poprzez rozwój duchowy, reinkarnację i kontakty z istotami duchowymi. W tym momencie moja wiara w obrządek katolicki na zawsze została pogrzebana, a centralną istotą w moim życiu zostałem ja sam. Dzięki Bogu, dalej wierzyłem , że jednak ktoś jest nad nami i wszystko kontroluje. Na szczęście Bóg nigdy nie pozwolił mi się za daleko posunąć w tych sprawach, także nie utraciłem całkowitej wiary w Boga. Wierzę, że gdyby nie Pan, to mogłoby się to źle skończyć dla mnie.
Tak po 2 latach wgłębiania się w ter sprawy, poczułem że czegoś mi brakuje i mimo tego, że byłem mocno przekonany co do moich racji, czułem ,że mogę się mylić. Przez następne pół roku chciałem odpocząć od wschodniego mistycyzmu i zupełnie przypadkowo powędrowałem drogą internetową na chrześcijańskie forum. Zacząłem konfrontować moją dotychczasową wiedzę o świecie, Bogu, życiu z Pismem Świętym. Zacząłem się zagłębiać w Pismo święte. Było to dla mnie nowością, bo w mojej rodzinie Pismo nie było w użyciu. Początkowo ta ja na forum chrześcijańskim chciałem ich nawrócić na New Age. Bóg jednak zadziałał ze skutkiem odwrotnym do zamierzonego. Rozmawiałem z chrześcijanami i niestety każda moja potyczka kończyła się klęską. Im więcej poznawałem wersetów, tym bardziej się przekonywałem, że Biblia to nie książka hebrajskich pastuchów. Po paru miesiącach zostałem jednym z przodujących użytkowników na forum. W czasie mojego przełomu duchowego, często zdarzały się koszmarne noce, paraliże senne , bardzo głośne, świdrujące w głowie piski, dźwięki i byłem wtedy całkowicie świadomy. Kiedy nastąpiła kolejna taka noc i czułem, że coś jest przy mnie a ja się nie mogę ruszyć, przypomniało mi się że jest ktoś, kto może mnie od tego uwolnić. Tym kimś był Jezus Chrystus. Powiedziałem , a w zasadzie pomyślałem – odejdź w imieniu Pana Jezusa Chrystusa. Mimo paraliżu poczułem ulgę, radość i pewność, że to już mi nic nie zrobi. To była ostatnia taka noc.
Dziś czytam Pismo Święte już od ponad dwóch lat. Po pewnym czasie, kiedy zupełnie uwolniłem się od brudu New Age, przeprosiłem Boga za wszystko co do tej pory zepsułem i podziękowałem za to, że mnie obudził i skierował na właściwą drogę. Poddałem się Jezusowi, zawierzyłem mu całkowicie, bo dzisiaj nie ma dla mnie innego imienia, pod którym mogę być zbawiony. Zrozumiałem że wiara i uczynki idą w parze, że wiara bez uczynków jest martwa a uczynki bez wiary są przypodobaniem się ludziom a nie Jezusowi.
Po pewnym czasie udało mi się dzięki Duchowi Świętemu nawrócić jedną osobę na Jezusa, która też miała podobne zainteresowania do moich. Zdałem sobie również sprawę, że Pan nakazał mi się ochrzcić. Sam chrzest jest dla mnie jakby podpisaniem umowy z Bogiem, czyli wstąpieniem do Jego rodziny. Nie jest kluczem do zbawienia ale jest wyrazem posłuszeństwa i publicznego wyznania wiary. Choć jestem grzesznikiem ufam Panu, że dzięki Jego pomocy i łasce mogę wytrwać przy Nim do końca i mogę być zbawiony.